Otwieram drzwi, przekonana, że to dostawca pizzy, jednak kiedy widzę osobę po drugiej stronie jestem mocno zaskoczona...
-Kuba? Co ty tu robisz?- patrzę zaskoczona na młodszego brata Bartka.
-Hej Zuzia- uśmiecha się chłopak i mnie przytula. Zdezorientowana odwzajemniam uścisk i patrzę w oczy mniejszej kopii mojego siatkarza.
-Co tu robisz chłopie?- pytam po raz kolejny chcąc uzyskać wreszcie odpowiedź.
-Tak jakby...- zaczyna niepewnie.
-Kuba?- przerywa chłopakowi Bartek, który nagle wyszedł z sypialni- Mogę wiedzieć co ty tu robisz?
-Niespodzianka?- odpowiada młodszy Kurek niezbyt przekonującym tonem.
-A rodzice o niej wiedzą?- dopytuje go starszy brat.
-Mogę wyjść jak wam przeszkadzam- irytuje się Jakub i rusza do drzwi.
-Nie tak szybko- mówię zachodząc mu drogę- Zdejmuj buty i kurtkę. Opowiesz nam wszystko- chłopak wzdycha, ale ostatecznie kapituluje i zostawiając swoje rzeczy w korytarzu idzie z nami do salonu.
-Pokłóciłem się z rodzicami- wyznaje po chwili siadając na kanapie młodszy Kurek- Tak się zdenerwowałem, że zabrałem plecak, wsiadłem w pierwszy pociąg i jestem- dodaje, mówiąc nieco chaotycznie.
-O co poszło?- pytam starając się złapać z nim kontakt wzrokowy. Ten jednak skutecznie unika mojego spojrzenia i nie odpowiada na zadane pytanie.
-Kuba...- mówi Bartek nieco zirytowany. Po chwili wzdycha- Nie dajesz mi wyboru, dzwonię do rodziców.
-Julka, ta dziewczyna, z którą się spotykam wyjeżdża do Szwecji- mówi po chwili piętnastolatek. Z jeszcze większym zainteresowaniem zaczynam się przyglądać jego twarzy- Zaproponowała mi, że mógłbym do niej przyjechać w ferie, ale rodzice kategorycznie się nie zgodzili i o to poszła cała afera.
-I dlatego zamiast jak normalny człowiek porozmawiać, uciekłeś z domu?- pyta Bartek dla pewności patrząc przez cały czas na swojego brata.
-No... Tak- przyznaje racje chłopak. Po krótkiej chwili dodaje- Jezu, jakie to głupie.
-Dobrze, że to widzisz- uśmiecham się do niego delikatnie.
-Przepraszam was. I rodziców też powinienem.
-Zadzwoń do nich. Odwiozę cię- decyduje Bartek.
-Masz jutro trening- przypominam chłopakowi patrząc mu w oczy.
-Fakt- mówi pod nosem.
-Pojadę pociągiem- informuje Kuba i nie czekając na jakąkolwiek naszą odpowiedź dzwoni do rodziców. Po krótkiej rozmowie pan Adam decyduje, że sam przyjedzie po syna. W takiej sytuacji lokujemy Kubę na kanapie i zaczynamy rozmawiać na luźne tematy. Kilka minut później słyszymy dzwonek do drzwi. Bartek otwiera i odbiera naszą pizzę. We trójkę zaczynamy oglądać jakiś program w telewizji i zajadamy się włoskim przysmakiem. Nagle dzwoni mój telefon.
-Słucham cię Słońce- mówię odbierając połączenie od Oli.
-Potrzebuję twojej pomocy- odpowiada bez przywitania.
-Nic nowego- śmieję się- Więcej informacji?
-Ty. Ja. Zakupy. Galeria. Za pół godziny widzę cię pod moim blokiem- informuje mnie przyjaciółka.
-Nie mogę odmówić, prawda?- uśmiecham się do telefonu.
-Widzimy się!- śmieje się Ola i kończy połączenie bez pożegnania. Kręcę głową ze śmiechem i mówię:
-Musicie sobie jakoś chłopcy sami poradzić, bo Ola mnie potrzebuje.
-Skoro tak- śmieje się Bartek. Ruszam do sypialni, gdzie szybko przebieram się w jakieś wyjściowe ubrania, sobie szybki makijaż i żegnam się z chłopakami.
-Nie wiem o której wrócę- mówię i delikatnie całuję Bartka- Przeproś pana Adama za moją nieobecność.
-Nie ma sprawy- uśmiecha się chłopak. Posyłam mu szeroki uśmiech, po czym ubieram buty i wychodzę z mieszkania łapiąc torebkę z szafki. Wsiadam do mojego samochodu i ruszam do mieszkania Oli i Pita. Moja przyjaciółka w tej samej chwili wysiada z klatki i od razu siada na miejscu pasażera.
-Jestem pod wrażeniem twojej punktualności- uśmiecha się dziewczyna i całuje mój policzek. Ja z uśmiechem ruszam w stronę galerii i pytam:
-Co ty takiego musisz załatwić, a raczej zakupić, że musimy jechać dzisiaj?
-No bo wygrałam konkurs i mam darmowe zakupy do 500 zł z takim bonem, ale o nim zapomniałam. A jutro kończy się jego ważność i stwierdziłam, że może znajdę sukienkę na poprawiny- uśmiecha się szerzej.
-Coś się znajdzie- uśmiecham się. Kilkanaście minut później parkuję w podziemnym parkingu galerii i obie wysiadamy zostawiając kurtki w aucie. - Myślałaś o czymś konkretnym?- pytam, kiedy idziemy jedną z alejek.
-No właśnie nie. Myślę, że długa będzie lepsza. Ale to jedyne, co mam jako tako sprecyzowane- informuje mnie przyjaciółka.
-Rozumiem- zaczynam się śmiać- Czyli jak zwykle wszystko raczej spontanicznie?
-No mniej więcej tak jak mówisz- odpowiada Ola i sama zaczyna się śmiać. Po pół godzinie i wstępnym rozeznaniu niezadowolona Wilczewska mówi- Tutaj kompletnie nic nie ma!
-Oj, spokojnie. To dopiero część sklepów. Jeszcze uda nam się coś znaleźć- mówię oglądając jedną z wystaw.
-Zuzia a jak nie? Bon przepadnie, a ja nie będę miała sukienki na poprawiny- widzę w oczach Olki lekką panikę.
-Nie bój nic- puszczam jej oczko- Dzwonię po posiłki- dodaję i zaczynam szukać telefonu w torebce.
-Po jakie znowu posiłki?- pyta przyjaciółka patrząc mi w oczy.
-Zaufaj mi- kolejny raz puszczam jej oczko i wybieram jeden z kontaktów w moim telefonie.
-Halo?- słyszę po drugiej stronie słuchawki.
-Cześć Moniu!- witam się z narzeczoną Fabiana.
-No witam, witam. Czemu zawdzięczam sobie twój telefon.
-Dzwonię po posiłki- mówię, a po drugiej stronie zapada kilkusekundowa cisza, a zaraz po niej wybuch wesołego śmiechu.
-Można prosić większą ilość informacji?- pyta po chwili Monika, kiedy już przestaje się śmiać. Opowiadam jej więc wszystko od telefonu Oli do naszych nieudanych jak na razie poszukiwań.
-I to w zasadzie tyle. A w końcu im nas więcej tym lepiej- kończę swoją wypowiedź.
-Będę za kwadrans. Spotkajmy się w SoCoffe*-informuje mnie przyjaciółka.
-Czekamy- rzucam do słuchawki i kończę połączenie. Od razu wybieram drugi numer, z którym chcę się skontaktować.
-Hej Zuzia- wita się ze mną Iwona Ignaczak.
-Witaj. Dzwonię z propozycją, a jednocześnie prośbą- odpowiadam żonie Krzyśka.
-To znaczy?
-Bo jestem właśnie z Olką w galerii-zaczynam i przedstawiam jej całą sytuację- No i za chwilę ma być też Monia, także no.
-Nie ma sprawy, dajcie mi niecałe pół godziny i będę.
-Spotkamy się w SoCoffe- informuję ją- Do zobaczenia- kończę połączenie.
-I co?- pyta mnie Olka.
-Idziemy na kawę, dziewczyny niedługo będą- odpowiadam jej z uśmiechem i ruszam do umówionej kawiarni.
Po pół godzinie w czteroosobowym składzie wychodzimy z kawiarni kierując się na podbój sklepów.
-A ta?- pyta Monia trzymając łososiową sukienkę z dłuższym tyłem z koronką na dekolcie.
-Nie podoba mi się- mówi szczerze Ola i wraca do przeglądania wieszaków.
-A ta?- pokazuję jej czerwoną sukienkę.
-Nieee- kręci głową Wilczewska.
-A ta?- Iwona wychyla się zza regału z krótką, bladoróżową sukienką.
-Ta też mi się nie podoba- wzdycha moja przyjaciółka.
-Ale ta ci się spodoba- mówię z szerokim uśmiechem i biorę do ręki długą do ziemi jasnofioletową sukienkę na cienkich ramiączkach z odkrytymi plecami i dekoltem w serek. Cała jest delikatnie ozdobiona drobnymi kryształkami, które błyszczą się przy najdrobniejszym ruchu.
-Ona jest...- mówi Ola, ale zaraz się zacina.
-Zajebista- podsumowuje Iwona i zabierając mi wieszak wręcza go Oli- Szoruj do przymierzalni.
-Już wiem czemu twoje dzieci są takie grzeczne- śmieje się przyszła pani Nowakowska pod nosem idąc w stronę przymierzalni. Razem z Moniką i Iwoną wybuchamy wesołym śmiechem i idziemy za nią. Po kilku minutach niecierpliwego oczekiwania mówię:
-Olka no już? Ileż można!
-Chwilka! Myślisz, że łatwo zapiąć te haftki?- odpowiada mi zza zasłonki przyjaciółka.
-Pomóc?
-Nie! Czekajcie na efekt- odpowiada od razu.
-Tylko nudne takie czekanie- mówi pod nosem Monia.
-No już, już- słyszymy zza kotary i kilka sekund później wychodzi Ola ubrana w wyszukaną przeze mnie sukienkę.
-Ojaciepierdziele- wyrywa mi się na jednym wydechu- Wyglądasz jak milion dolarów.
-Ja nie wiem czy Piotrek będzie chciał, żebyście się pojawili na poprawinach, jak ty będziesz tak wyglądać- dodaje Monia.
-Podsumowując- uśmiecha się Iwonka- Bierzesz tą kieckę i nie ma innej opcji.
-Wiem- śmieje się Ola patrząc w lustro i zasłania się po chwili, żeby się przebrać.
-Dziewczyny...- zaczyna nagle Iwona i patrzy na każdą z nas z lekkim przerażeniem w oczach.
*- nazwa wymyślona na potrzeby bloga. Nie mam pojęcia czy taka kawiarnia istnieje.
*************************
No witam!
Standardowo lekki poślizg czasowy, ale to powiedzmy taki klasyk w moim wykonaniu. Cały rozdział mi się podoba, jednak to nie jest jeszcze ten 'poziom' do którego staram się wrócić.
Szykuję coś nowego, ale na to trzeba będzie jeszcze troszkę poczekać.
Buziaki, Dream <3 ;*
poniedziałek, 29 października 2018
środa, 17 października 2018
Rozdział 27
W mojej głowie układał się dość sprytny plan działania. Damian nie wiedział, że mam asa w rękawie, który może być dla nas bardzo korzystny. Szczególnie jeśli wszystko przypomnę Wiktorii...
Wystarczył jeden telefon i jeszcze tego samego dnia gnałam kurkowym autem na spotkanie z Wiktorią.
-Hej- uśmiechnęłam się do blondynki czekającej na mnie w kawiarni niedaleko naszej starej szkoły.
-Cześć- odpowiada mi z uśmiechem i wstaje, żeby mnie uściskać- Trochę zaskoczył mnie twój telefon.
-Powiedzmy, że ja też byłam nieco zaskoczona- mówię ze śmiechem- Nie będę ściemniać, że to spotkanie czysto towarzyskie. Mam dość spory problem. A ty, a właściwie twój narzeczony Kacper, możecie pomóc mi go rozwiązać.
-O co dokładnie chodzi?- pyta wyraźnie zainteresowana. Opowiadam jej dokładnie całą historię ze wszystkimi szczegółami nieprzerwanie patrząc jej w oczy. Emocje na twarzy blondynki zmieniają się z minuty na minutę.
-Podsumowując- uśmiecham się- Jestem gotowa zapłacić sporą sumę, byle tylko Bogdan Laskowik nigdy więcej nie mógł pojawić się w Polsce i kolejny raz zniszczyć spokój w mojej rodzinie.
-Kacper tego nie zrobi!- oburza się dziewczyna.
-Przekonasz go- posyłam jej uśmiech nieprzerwanie patrząc prosto w oczy.
-Nie zrobię tego!
-Nie unoś się- upominam ją, widząc że ludzie w kawiarni zwracają na nas swoją uwagę- Zrobisz to, bo inaczej Kacper i wszyscy inni dowiedzą się, jakim cudem tak naprawdę skończyłaś studia.
-Nadal masz te zdjęcia od Wojtka?- pyta zaskoczona.
-Nigdy ich nie usunęłam, więc jak?- kolejny raz słodko się uśmiecham. Czuję się jak te kilka lat temu, w liceum, gdzie wredota i sarkazm towarzyszyły mi na każdym kroku.
-Załatwię to. Myślę, że pięć tysięcy wystarczy- mówi. Zauważam delikatne napięcie na jej twarzy i wiem, że chce jak najszybciej wyjść z pomieszczenia.
-Pieniądze nie mają znaczenia, już ci mówiłam. Za dwa dni odezwie się do ciebie któryś z moich braci i to z nimi załatwicie całą resztę. Ja tylko cię motywuję- posyłam jej kolejny wredny uśmiech i wstaję ubierając płaszcz- A, prawie zapomniałam- pochylam się nad stolikiem i patrzę prosto w oczy- Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, usunę te zdjęcia. Mam jedyną kopię. A zawsze byłam słowna, przecież wiesz- puszczam jej oczko i wychodzę z kawiarni kierując się do samochodu. Szybko ruszam z parkingu i już po chwili tkwię w jednym z wielu trójmiejskich korków. Jestem pełna podziwu sama dla siebie, że wytrzymałam tą presję, którą sama sobie narzuciłam. Kiedy parkuję przed domem jak oparzony wybiega z niego Damian. Energicznie otwiera moje drzwi.
-No i?- pyta z napięciem na twarzy.
-Dała się przekonać. Zostawię ci jej numer, za dwa dni się do niej odezwiesz razem z Szymonem- uśmiecham się do brata, a ten mocno mnie przytula.
-Stara, wredna Zuzka jeszcze gdzieś tam jest?- pyta cicho, śmiejąc się do mojego ucha.
-Jest i ma się bardzo dobrze, miło, że pytasz- całuję go w policzek i wchodzimy do domu.
-Gdzie byłaś jak cię nie było?- pyta Bartek, kiedy późnym wieczorem leżymy przytuleni do siebie.
-Musiałam załatwić coś bardzo ważnego- mówię i opowiadam mu przebieg całego spotkania- Dawno już nie byłam taka wredna, wiesz?- dodaję po chwili z uśmiechem.
-Zmieniłaś się, to prawda- przyznaje mi rację po chwili milczenia- Może to głupie- dodaje- ale na początku, kiedy starałem się w jakiś sposób zwrócić twoją uwagę, a moje próby kończyły się klapą, nie pomyślałbym, że za te 5 lat będziesz leżeć wtulona we mnie w drugi dzień świąt- uśmiecham się na jego słowa i delikatnie unoszę głowę.
-Kocham cię, wiesz?- szepcze w jego usta, a mój uśmiech staje się jeszcze szerszy.
-Ja ciebie też- odpowiada Bartek i łączy nasze usta w delikatnym pocałunku łapiąc w swoją dużą dłoń moją twarz. Po chwili odrywamy się od siebie, a siatkarz całuje mnie delikatnie w czoło- Śpij słodko skarbie.
-Ty też- obdarzam go szerokim, szczerym uśmiechem i ufnie wtulam się w te silne ramiona. Nawet nie wiem, kiedy Morfeusz porywa mnie w swoje objęcia.
-Naprawdę musicie już wracać?- pyta mama pakując nam ciasto do pojemnika- zostańcie jeszcze. Chociaż na dwa dni.
-Mamuś, bardzo byśmy chcieli- uśmiecham się i delikatnie ją obejmuję- Ale nie możemy. Bartek od jutra wraca na treningi, a ja też muszę przed końcem roku zamknąć kilka projektów w firmie.
-Wiem córeczko- uśmiecha się i mnie przytula- Ale mam nadzieję, że już niedługo znowu się zobaczymy.
-Obiecuję- całuję ją w policzek. Kwadrans później żegnamy się i wsiadamy do samochodu, tym razem jednak to ja siadam za kierownicą.
-Chcesz wracać?- pyta Bartek, kiedy wyjeżdżam na ulicę.
-Dobrze wiesz, że nie. Tu jest moje serce. Tu jest moja rodzina. Tu jest mój dom- odpowiadam rzucając mu krótkie spojrzenie. Czuję jego dłoń, która łapie moją z i delikatnie ją ściska.
-Dziękuję ci- słyszę jego szept- Bo wiem, że to dla mnie mieszkasz w Rzeszowie.
-Bo cię kocham.
-Ja ciebie też- uśmiecha się do mnie. Reszta drogi mija nam na luźnej rozmowie. Do Rzeszowa dojeżdżamy, kiedy wokół jest już ciemno.
-Spać- mówię zmęczona wchodząc po schodach do naszego mieszkania.
-Zaraz się położysz- mówi Bartek, który jest tak samo zmęczony.
-Jemy coś?- pytam patrząc na profil siatkarza.
-A jesteś głodna?- odpowiada pytaniem i obejmuje mnie ramieniem.
-Ani trochę- kręcę głową i opieram głowę o jego klatkę piersiową. Kiedy wchodzimy do windy przytulam się do Bartka i zamykam.
-Zuzia nie śpij- szepcze mi do ucha obejmując mnie mocno.
-Mhm- mruczę w jego klatkę piersiową. Kiedy drzwi windy się otwierają, mój siatkarz wzdycha, obejmuje mnie ręką w pasie i podnosi, w drugą rękę biorąc naszą walizkę. Śmieję się cicho i chcąc ułatwić mu życie owijam ręce wokół jego szyi, a nogi wokół bioder, tym samym sama się trzymając.
-Lepiej- śmieje się chłopak i otwiera drzwi do mieszkania. Po kilku minutach leżymy już w łóżku, a Bartek pyta- Co robimy w sylwestra?
-Nie wiem- mruczę i wtulam się w niego.
-Zuzia- Bartek zaczyna się śmiać.
-Jutro pogadamy- całuję go delikatnie- Dobranoc.
-Śpij dobrze- odpowiada z uśmiechem i już po chwili oboje zasypiamy.
-To co robimy w tego sylwestra?- pyta Bartek, kiedy następnego dnia jemy śniadanie w kuchni.
-Sylwestra?- odpowiadam pytaniem nieco zaskoczona. Siatkarz zaczyna się śmiać i mówi:
-Wiedziałem, że nie będziesz pamiętać.
-No to mnie olśnij- uśmiecham się.
-Pytałem wczoraj, co chcesz robić w sylwestra.
-Nie wiem- wzruszam ramionami.
-Zuzka- wzdycha Bartek.
-No co? Jak dla mnie możemy leżeć na kanapie z pizzą i winem. Naprawdę nie robi mi to różnicy- posyłam mu szeroki uśmiech.
-Twój plan brzmi nieźle. Ale Igła zaprasza nas do siebie- odpowiada również się uśmiechając.
-Już chyba wiem, co robimy w sylwestra- śmieję się wesoło i zaczynam sprzątać po śniadaniu- O której masz trening?
-O 11- odpowiada i wyciąga ręce w moją stronę, więc podchodzę i siadam mu na kolanach przytulając się- Jak ja cię kocham- szepcze chłopak mocno mnie obejmując.
-Ja ciebie też- uśmiecham się i przytulam jego głowę bawiąc się delikatnie włosami. Nagle Bartek wstaje mocno trzymając mnie na rękach i idzie do sypialni. Kładziemy się do łóżka, a chłopak mocno mnie obejmuje.
-I się stąd nie ruszamy- mówi siatkarz z uśmiechem.
-Jak ty sobie to wyobrażasz?- śmieję się- Masz dzisiaj trening.
-No i co?
-Kowal Cię zabije- oświadczam patrząc chłopakowi prosto w oczy.
-Przesadzasz- zaczyna się wesoło śmiać i bierze laptopa na kolana- Maraton Harrego Pottera?
-Brzmi jak plan- odpowiadam i już po chwili oboje oglądamy pierwszą część- Uwielbiam Draco- mówię, kiedy jesteśmy jakoś w połowie trzeciej części.
-Niby za co?- śmieje się Bartek.
-No spójrz tylko na niego. Nie dość, że przystojny to przebiegła bestia.
-Bredzisz- śmieje się siatkarz i całuje mnie we włosy.
-Wiesz, że nie pojechałeś na trening?- mówię po chwili.
-Wysłałem Kowalowi wiadomość, że chyba się czymś zatrułaś i nie chcę zostawiać cię samej, bo jesteś strasznie słaba.
-Cwaniak- śmieję się wesoło.
-No a co pani myślała, pani Kurek?- pyta patrząc mi w oczy.
-Ja nie jestem Kurek- odpowiadam szeroko się uśmiechając.
-Jeszcze nie- odpowiada Bartek szeptem i mocno mnie obejmuje- A chciałabyś?
-Nie, jestem z tobą dla żartów- odpowiadam z ironią i patrzę mu w oczy.
-Nie śmieszne, wiesz?
-Życie. Zamawiamy pizzę?
-Pewnie- uśmiecha się Kurek i wyjmuje telefon, po czym zamawia włoski przysmak. Czterdzieści minut później słyszę dzwonek do drzwi. Otwieram drzwi, przekonana, że to dostawca pizzy, jednak kiedy widzę osobę po drugiej stronie jestem mocno zaskoczona...
****************************
No witam, witam!
Dłuuuugo mnie nie było, bo prawie rok, ale spokojnie. Jestem, wróciłam i co tydzień/dwa będzie się pojawiać coś nowego. Rozdział powyżej raczej słaby, ale jest moim prawdziwym przełamaniem. Bo tak naprawdę nie chciałam wracać, ale jedna, krótka rozmowa bardzo mnie zmotywowała i bardzo za nią dziękuję!
Dodam jeszcze, że mam w planach jeszcze kilka całkiem ciekawych projektów, z czego jeden prawdopodobnie wystartuje jeszcze w tym roku.
Tak więc trzymajcie kciuki i zapraszam do czytania!
Mam nadzieję, że nadal będzie się Wam podobało!
Po raz pierwszy dodaję post po 18 urodzinach o.O
Kocham! Wasza Dream <3
Wystarczył jeden telefon i jeszcze tego samego dnia gnałam kurkowym autem na spotkanie z Wiktorią.
-Hej- uśmiechnęłam się do blondynki czekającej na mnie w kawiarni niedaleko naszej starej szkoły.
-Cześć- odpowiada mi z uśmiechem i wstaje, żeby mnie uściskać- Trochę zaskoczył mnie twój telefon.
-Powiedzmy, że ja też byłam nieco zaskoczona- mówię ze śmiechem- Nie będę ściemniać, że to spotkanie czysto towarzyskie. Mam dość spory problem. A ty, a właściwie twój narzeczony Kacper, możecie pomóc mi go rozwiązać.
-O co dokładnie chodzi?- pyta wyraźnie zainteresowana. Opowiadam jej dokładnie całą historię ze wszystkimi szczegółami nieprzerwanie patrząc jej w oczy. Emocje na twarzy blondynki zmieniają się z minuty na minutę.
-Podsumowując- uśmiecham się- Jestem gotowa zapłacić sporą sumę, byle tylko Bogdan Laskowik nigdy więcej nie mógł pojawić się w Polsce i kolejny raz zniszczyć spokój w mojej rodzinie.
-Kacper tego nie zrobi!- oburza się dziewczyna.
-Przekonasz go- posyłam jej uśmiech nieprzerwanie patrząc prosto w oczy.
-Nie zrobię tego!
-Nie unoś się- upominam ją, widząc że ludzie w kawiarni zwracają na nas swoją uwagę- Zrobisz to, bo inaczej Kacper i wszyscy inni dowiedzą się, jakim cudem tak naprawdę skończyłaś studia.
-Nadal masz te zdjęcia od Wojtka?- pyta zaskoczona.
-Nigdy ich nie usunęłam, więc jak?- kolejny raz słodko się uśmiecham. Czuję się jak te kilka lat temu, w liceum, gdzie wredota i sarkazm towarzyszyły mi na każdym kroku.
-Załatwię to. Myślę, że pięć tysięcy wystarczy- mówi. Zauważam delikatne napięcie na jej twarzy i wiem, że chce jak najszybciej wyjść z pomieszczenia.
-Pieniądze nie mają znaczenia, już ci mówiłam. Za dwa dni odezwie się do ciebie któryś z moich braci i to z nimi załatwicie całą resztę. Ja tylko cię motywuję- posyłam jej kolejny wredny uśmiech i wstaję ubierając płaszcz- A, prawie zapomniałam- pochylam się nad stolikiem i patrzę prosto w oczy- Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, usunę te zdjęcia. Mam jedyną kopię. A zawsze byłam słowna, przecież wiesz- puszczam jej oczko i wychodzę z kawiarni kierując się do samochodu. Szybko ruszam z parkingu i już po chwili tkwię w jednym z wielu trójmiejskich korków. Jestem pełna podziwu sama dla siebie, że wytrzymałam tą presję, którą sama sobie narzuciłam. Kiedy parkuję przed domem jak oparzony wybiega z niego Damian. Energicznie otwiera moje drzwi.
-No i?- pyta z napięciem na twarzy.
-Dała się przekonać. Zostawię ci jej numer, za dwa dni się do niej odezwiesz razem z Szymonem- uśmiecham się do brata, a ten mocno mnie przytula.
-Stara, wredna Zuzka jeszcze gdzieś tam jest?- pyta cicho, śmiejąc się do mojego ucha.
-Jest i ma się bardzo dobrze, miło, że pytasz- całuję go w policzek i wchodzimy do domu.
-Gdzie byłaś jak cię nie było?- pyta Bartek, kiedy późnym wieczorem leżymy przytuleni do siebie.
-Musiałam załatwić coś bardzo ważnego- mówię i opowiadam mu przebieg całego spotkania- Dawno już nie byłam taka wredna, wiesz?- dodaję po chwili z uśmiechem.
-Zmieniłaś się, to prawda- przyznaje mi rację po chwili milczenia- Może to głupie- dodaje- ale na początku, kiedy starałem się w jakiś sposób zwrócić twoją uwagę, a moje próby kończyły się klapą, nie pomyślałbym, że za te 5 lat będziesz leżeć wtulona we mnie w drugi dzień świąt- uśmiecham się na jego słowa i delikatnie unoszę głowę.
-Kocham cię, wiesz?- szepcze w jego usta, a mój uśmiech staje się jeszcze szerszy.
-Ja ciebie też- odpowiada Bartek i łączy nasze usta w delikatnym pocałunku łapiąc w swoją dużą dłoń moją twarz. Po chwili odrywamy się od siebie, a siatkarz całuje mnie delikatnie w czoło- Śpij słodko skarbie.
-Ty też- obdarzam go szerokim, szczerym uśmiechem i ufnie wtulam się w te silne ramiona. Nawet nie wiem, kiedy Morfeusz porywa mnie w swoje objęcia.
-Naprawdę musicie już wracać?- pyta mama pakując nam ciasto do pojemnika- zostańcie jeszcze. Chociaż na dwa dni.
-Mamuś, bardzo byśmy chcieli- uśmiecham się i delikatnie ją obejmuję- Ale nie możemy. Bartek od jutra wraca na treningi, a ja też muszę przed końcem roku zamknąć kilka projektów w firmie.
-Wiem córeczko- uśmiecha się i mnie przytula- Ale mam nadzieję, że już niedługo znowu się zobaczymy.
-Obiecuję- całuję ją w policzek. Kwadrans później żegnamy się i wsiadamy do samochodu, tym razem jednak to ja siadam za kierownicą.
-Chcesz wracać?- pyta Bartek, kiedy wyjeżdżam na ulicę.
-Dobrze wiesz, że nie. Tu jest moje serce. Tu jest moja rodzina. Tu jest mój dom- odpowiadam rzucając mu krótkie spojrzenie. Czuję jego dłoń, która łapie moją z i delikatnie ją ściska.
-Dziękuję ci- słyszę jego szept- Bo wiem, że to dla mnie mieszkasz w Rzeszowie.
-Bo cię kocham.
-Ja ciebie też- uśmiecha się do mnie. Reszta drogi mija nam na luźnej rozmowie. Do Rzeszowa dojeżdżamy, kiedy wokół jest już ciemno.
-Spać- mówię zmęczona wchodząc po schodach do naszego mieszkania.
-Zaraz się położysz- mówi Bartek, który jest tak samo zmęczony.
-Jemy coś?- pytam patrząc na profil siatkarza.
-A jesteś głodna?- odpowiada pytaniem i obejmuje mnie ramieniem.
-Ani trochę- kręcę głową i opieram głowę o jego klatkę piersiową. Kiedy wchodzimy do windy przytulam się do Bartka i zamykam.
-Zuzia nie śpij- szepcze mi do ucha obejmując mnie mocno.
-Mhm- mruczę w jego klatkę piersiową. Kiedy drzwi windy się otwierają, mój siatkarz wzdycha, obejmuje mnie ręką w pasie i podnosi, w drugą rękę biorąc naszą walizkę. Śmieję się cicho i chcąc ułatwić mu życie owijam ręce wokół jego szyi, a nogi wokół bioder, tym samym sama się trzymając.
-Lepiej- śmieje się chłopak i otwiera drzwi do mieszkania. Po kilku minutach leżymy już w łóżku, a Bartek pyta- Co robimy w sylwestra?
-Nie wiem- mruczę i wtulam się w niego.
-Zuzia- Bartek zaczyna się śmiać.
-Jutro pogadamy- całuję go delikatnie- Dobranoc.
-Śpij dobrze- odpowiada z uśmiechem i już po chwili oboje zasypiamy.
-To co robimy w tego sylwestra?- pyta Bartek, kiedy następnego dnia jemy śniadanie w kuchni.
-Sylwestra?- odpowiadam pytaniem nieco zaskoczona. Siatkarz zaczyna się śmiać i mówi:
-Wiedziałem, że nie będziesz pamiętać.
-No to mnie olśnij- uśmiecham się.
-Pytałem wczoraj, co chcesz robić w sylwestra.
-Nie wiem- wzruszam ramionami.
-Zuzka- wzdycha Bartek.
-No co? Jak dla mnie możemy leżeć na kanapie z pizzą i winem. Naprawdę nie robi mi to różnicy- posyłam mu szeroki uśmiech.
-Twój plan brzmi nieźle. Ale Igła zaprasza nas do siebie- odpowiada również się uśmiechając.
-Już chyba wiem, co robimy w sylwestra- śmieję się wesoło i zaczynam sprzątać po śniadaniu- O której masz trening?
-O 11- odpowiada i wyciąga ręce w moją stronę, więc podchodzę i siadam mu na kolanach przytulając się- Jak ja cię kocham- szepcze chłopak mocno mnie obejmując.
-Ja ciebie też- uśmiecham się i przytulam jego głowę bawiąc się delikatnie włosami. Nagle Bartek wstaje mocno trzymając mnie na rękach i idzie do sypialni. Kładziemy się do łóżka, a chłopak mocno mnie obejmuje.
-I się stąd nie ruszamy- mówi siatkarz z uśmiechem.
-Jak ty sobie to wyobrażasz?- śmieję się- Masz dzisiaj trening.
-No i co?
-Kowal Cię zabije- oświadczam patrząc chłopakowi prosto w oczy.
-Przesadzasz- zaczyna się wesoło śmiać i bierze laptopa na kolana- Maraton Harrego Pottera?
-Brzmi jak plan- odpowiadam i już po chwili oboje oglądamy pierwszą część- Uwielbiam Draco- mówię, kiedy jesteśmy jakoś w połowie trzeciej części.
-Niby za co?- śmieje się Bartek.
-No spójrz tylko na niego. Nie dość, że przystojny to przebiegła bestia.
-Bredzisz- śmieje się siatkarz i całuje mnie we włosy.
-Wiesz, że nie pojechałeś na trening?- mówię po chwili.
-Wysłałem Kowalowi wiadomość, że chyba się czymś zatrułaś i nie chcę zostawiać cię samej, bo jesteś strasznie słaba.
-Cwaniak- śmieję się wesoło.
-No a co pani myślała, pani Kurek?- pyta patrząc mi w oczy.
-Ja nie jestem Kurek- odpowiadam szeroko się uśmiechając.
-Jeszcze nie- odpowiada Bartek szeptem i mocno mnie obejmuje- A chciałabyś?
-Nie, jestem z tobą dla żartów- odpowiadam z ironią i patrzę mu w oczy.
-Nie śmieszne, wiesz?
-Życie. Zamawiamy pizzę?
-Pewnie- uśmiecha się Kurek i wyjmuje telefon, po czym zamawia włoski przysmak. Czterdzieści minut później słyszę dzwonek do drzwi. Otwieram drzwi, przekonana, że to dostawca pizzy, jednak kiedy widzę osobę po drugiej stronie jestem mocno zaskoczona...
****************************
No witam, witam!
Dłuuuugo mnie nie było, bo prawie rok, ale spokojnie. Jestem, wróciłam i co tydzień/dwa będzie się pojawiać coś nowego. Rozdział powyżej raczej słaby, ale jest moim prawdziwym przełamaniem. Bo tak naprawdę nie chciałam wracać, ale jedna, krótka rozmowa bardzo mnie zmotywowała i bardzo za nią dziękuję!
Dodam jeszcze, że mam w planach jeszcze kilka całkiem ciekawych projektów, z czego jeden prawdopodobnie wystartuje jeszcze w tym roku.
Tak więc trzymajcie kciuki i zapraszam do czytania!
Mam nadzieję, że nadal będzie się Wam podobało!
Po raz pierwszy dodaję post po 18 urodzinach o.O
Kocham! Wasza Dream <3
środa, 15 listopada 2017
Rozdział 26
-Niech mówi ktokolwiek- irytowałam się coraz bardziej.
-Zuś- szepnął, a ja już wiedziałam. Ostatni raz mówił do mnie tym tonem, gdy...
-Żartujesz, prawda? Powiedz, że to głupi żart! Zacznij się śmiać do jasnej cholery!
-Mała, to nie żart- westchnął i mnie przytulił. Osuwałam się w jego ramionach zanosząc się płaczem. Widziałam jak Ada przytuliła się do Damiana.
-Mama wie?- zapytałam.
-Nie. Nie chcięliśmy psuć jej świąt- westchnął mój starszy brat.
-Dlaczego?- szepnęłam prawie niesłyszalnie.
-Sam chciałbym to wiedzieć, maleństwo.
-Oni muszą się dowiedzieć- powiedziałam na tyle głośno, by całe rodzeństwo mnie usłyszało.
-Ale... Jak my im niby mamy to powiedzieć?- zapytała Ada załamana.
-Myślisz, że dla nas to jest łatwe?- odpowiedział jej Szymon pytaniem.
-Nie ma co się kłócić. Musimy się wspierać i poradzić z tym problemem razem- odparł Damian.
-Gdyby nie powaga sytuacji, stwierdziłabym, że fascynuje mnie, że właśnie ty udzielasz takich porad- uśmiechnęłam się lekko. Ada parsknęła śmiechem tak, że się osmarkała.
-Widzicie, nawet w tak kiepskiej sytuacji umiemy się pośmiać- zauważył Damian.
-Może im powiemy?- zapytałam.
-Nie mamy wyjścia- westchnęła Ada. Szybko nakroiłyśmy ciasta i weszliśmy do salonu.
-Coś się stało?- zapytała mama przerażona, kieda nas zobaczyła. Opuściliśmy wszyscy głowy i usiedliśmy.
-Musimy porozmawiać- zaczął Szymon.
-Dzieciaki, co się dzieje?- zadała kolejne pytanie irytując się.
-Mamo, to nie jest takie proste- westchnęła Ada.
-No mówcie!- zaczął irytować się tata.
-Chodzi o to, że...- próbował wydusić Damian.
-On wrócił- wyszeptałam. Jednak każdy usłyszał. Mama zamarła, wiedząc co mam na myśli. Tata zacisnął dłonie w pięści, wstał i zaczął nerwowo kręcić się po pomieszczeniu. A dziadek ukrył twarz w dłoniach. Wojtek zamknął oczy i oparł się o zagłówek kanapy nerwowo nad czymś rozmyślając. Jego zdenerwowanie można było poznać po nodze, która w nierównym i nienaturalnie szybkim tempie stukała o podłogę. Objął on moją siostrę ramieniem i w uspokajającym geście zaczął głaskać po plecach.
-O co chodzi?- zapytała wreszcie Ala przerywając martwą ciszę.- Kto wrócił? Kim on jest?- zadawałą pytania, ale nikt nic nie mówił. Marta i Bartek również wyglądali na zdezorientowanych.
-To może ja- zaczęłam.- On, to Bogdan Laskowik. Jest on- urwałam szukając odpowiedniego słowa.- Określmy go jako dawcę nasienia. Jest on ojcem całej naszej czwórki. Opowiem wam tą historię od samego początku i chciałabym, żebyście mi nie przerywali. Ponad 25 lat temu nasza mama poznała Laskowika na jednej z imprez. Wydawał się idealny. Miły, czarujący. Spędzili cudowny tydzień tu, w Gdańsku. Potem on musiał wracać do Stanów do pracy, ale miał przyjechać za rok. Po dwóch miesiącach okazało się, że mama jest z Adą w ciąży. Powiadomiła go, urodziła dziecko i byli w takim, nazwijmy to, związku na odległość. Rok później znów przyjechał on na tydzień i poznał kilkumiesięczną Adę. Był w Polsce przez dwa tygodnie, które spędzili we trójkę. Przysyłał jakieś pieniądze, kontaktował się. A mama była w ciąży po raz drugi. Z chłopakami. Kiedy go poinformowała, już nie był taki szczęśliwy. Ale zaakceptował to. Znów po roku przyjechał do Polski. I po kilku dniach spędzonych z mamą powiedział jej, że to nie jest życie dla niego. Nie ma ochoty jako dwudziestoparolatek babrać się w pieluchach. I wyjechał. Mama jakoś sobie radziła. Było jej ciężko, ale pomogli jej babcia i dziadek- tu uśmiechnęłam się do dziadka.- I po dwóch miesiącach życia w utartym rytmie mama zaczęła się strasznie źle czuć. Pojechała do lekarza i dowiedziała się, że znowu jest w ciąży. Ze mną. To załamało jej świat. Była bez pracy, z trójką małych dzieci i czwartym w drodze. Z historii, którą słyszałam wiele razy wiem, że wtedy mama poznała człowieka, który stał się dla nas ojcem. Prawdziwym. Nie obchodziło go to, że nie jesteśmy jego rodzonymi dziećmi. Zaczął traktować nas jak swoje własne. Wychowywał, chronił, troszczył się, kochał- wymieniałam, a w moich oczach gromadziły się łzy.- Woził nas do przedszkola, szkoły, na dodatkowe zajęcia. Po prostu był. Pokochał całą naszą piątkę i stworzył prawdziwą rodzinę- zakończyłam, wstałam i podeszłam do człowieka, który sprawił, że miałam normalnie dzieciństwo i mocno go przytuiłam. Odwzajemnił uścisk i szepnął na ucho słowa, których tak bardzo potrzebowałam.
-Będzie dobrze. Poradzimy sobie z tym córeczko.
-Wiem tato- uśmiechnęłam się i poczułam, jak ktoś obejmuje nas z prawej strony. Kątem oka zauważyłam, że to Ada. Po chwili dołączyli rónież Damian i Szymon. Usłyszeliśmy szloch. Spojrzeliśmy na mamę, która płakała siedząc w fotelu.
-Zawsze żałowałam, że to nie są twoje dzieci- wyznała patrząc na tatę.- Teraz widzę, że to błąd. Bo ty jesteś ich ojcem. Nikt inny- po czym wstała i nas przytuliła. Powoli widziałam jak na twarzach Marty, Ali i Bartka zaskoczenie przeradza się w zrozumienie.
-To chyba czas na drugą część historii- westchnął Szymon. Usiedliśmy i mój brat kontynuuował.- On nie wiedział, że ma czwórkę dzieci. Był przekonany, że jest ich tylko trójka. I wrócił osiem lat temu. Wtedy tylko Ada znała Wojtka, my was jeszcze nie znaliśmy- tu posłał spojrzenie Marcie, Ali i Bartkowi.- Przyjechał. Chciał wrócić. Kiedy drzwi otworzyła mu Zuzia, a za jej plecami pojawił się tata myślał, że pomylił domy. Ale wtedy z kuchni wyszła mama. Upuściła na podłogę talerz który miała w rękach. I razem z tym talerzem roztrzaskał się nasz spokój. Przez kilka miesięcy nachodził nas, dręczył. Raz przyszedł z policją i opieką społeczną, że niby się nad nami znencają, a on jest naszym ojcem i może nas zabrać. Tylko zawsze zaznaczał, że tylko najstarsza trójka to jego dzieci, a Zuzkę określał- tu urwał widząc po mojej minie, że pamiętam każde paskudne słowo jakie padło z jego ust. Bartek jak by instynktownie mnie do siebie przytulił, a Damian kontunuował.- Nie zbyt ładnie. I jak przyszedł z tą policją i resztą orszaku sprawdzono papiery. I wtedy przeżył niesamowity szok, bo nigdzie nie było choćby wzmianki o jego osobie. W każdej rubryce, gdzie był "ojciec" wpisano właśnie tatę. Było z tym troche załatwiania, ale znajomości w urzędzie miasta załatwiły sprawę.
-Ten człowiek to szaleniec, czego chce tym razem?- zapytał dziadek, który do tej pory wydawał się nieobecny.
-Też chcielibyśmy wiedzieć- westchnął Szymon i przytulił mamę. Świąteczna atmosfera nieco się zepsuła. Do tematu już nie wracaliśmy, ale chyba każdy z nas miał go w głowie. Kiedy było grubo po 23 i Tosia spała na kolanach Wojtka, zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Otworzę- powiedział Szymon i wstał. W środku czułam, że wiem kto stoi w drzwiach, ale usilnie starałam się wyprzeć tą myśl z głowy. Nie mogłam pozwolić aby ten człowiek po raz kolejny zniszczył życie mojej mamy. Nie tym razem.
-Witaj synu!- usłyszeliśmy i każdy zdrętwiał. Ten głos... Zacisnęłam ręce w pięści i przymknęłam oczy.
-Nie masz dzieci- odpowiedział pewnym i spokojnym tonem mój brat.
-Mylisz się- dlaczego ten typ tak idzie w zaparte? Niech da nam do cholery święty spokój.
-Niestety. Uwierz mi, że nic się nie zmieniło. Wynoś się z naszego domu!- Szymon chociaż nadal spokojny, podniósł głos.
-Do zobaczenia, synu- usłyszałam po czym drzwi trzasnęły. Policzyłam do dziesięciu, ale to nie pomogło. Szymona też nadal nie było. Wstałam i pobiegłam do korytarza. Stał oparty o ścianę, wpatrzony w jeden punkt a z jego oczu powoli płynęły łzy. Na ten widok sama się rozpłakałam i mocno przytuliłam brata. Staliśmy tak naprawdę długo. Usłyszałam tylko z drzwi do salonu słowa:
-Dajcie im trochę czasu- racja. Czas był nam w tym momencie najbardziej potrzebny.
Tej nocy okropnie spałam. Moje sny były przepełnione wspomnieniami z poprzedniej wizyty tego człowieka i strachem przed tym, co może się teraz wydarzyć. Z propozycji mamy, wszyscy spaliśmy w rodzinnym domu i dzisiaj po obiedzie mamy każdy wracać do siebie- Ada z Wojtkiem i Tosią, bo idą do jego rodziców na kolację, Damian z Alą, bo jej siostra przyjechała z mężem i robią rodzinne spotkanie, Damian z Martą jadą do jej brata, a ja z Bartkiem wracamy do Rzeszowa, bo ten ma jutro trening. Mam wrażenie, że każdy chce uciec jak najdalej. Koło piątej nie mogłam już spać. Cicho wstałam więc z łóżka i ubierając kapcie wyszłam na korytarz. Po prawej stronie było wyjście na balkon, na którym zobaczyłam Damiana. Podreptałam cicho w tamtą stronę i stanęłam obok brata który zaciągał się dymem papierosowym.
-Z tego co wiem, to od jakichś ośmiu lat nie palisz- powiedziałam cicho.
-Teoretycznie nie. Praktycznie zawsze byłem tym mniej rezolutnym, prawda? Więc w naprawdę stresowych sytuacjach pomagam sobie w ten sposób.
-Działa?
-Niekoniecznie. Ale warto próbować- uśmiechnął się lekko.
-Zobaczymy- powiedziałam i wyjęłam z jego dłoni papierosa po czym mocno się zaciągnęłam.
-Sis, podobno ty też nie palisz. Ba! Brzydzisz się tym i w zasadzie to chyba paliłaś tylko miesiąc- widziałam zaskoczenie na jego twarzy.
-Sama prawda- odpowiedziałam, oddałam mu papierosa i wzięłam sobie dwie gumy z paczki, która wystawała z kieszeni jego kurtki.
-Rozchorujesz się, chodźmy do środka- zaproponował. Kiwnęłam głową i po chwili oboje staliśmy już na korytarzu.- Idziemy spać?- zapytał.
-Ja już nie zasnę, nie wiem jak ty.
-Oj, ja tym bardziej nie.
-To co? Herbatka?
-Herbatka- ruszyliśmy do kuchni i już po pięciu minutach piliśmy herbatę.- Mam pewien pomysł na rozwiązanie tego problemu. Od dwóch dni nad tym myślę i wiem jak moglibyśmy pozbyć się z naszego życia tego człowieka. Na zawsze.
-Damian, ty chyba nie chcesz go... zabić?- zapytałam przerażona słysząc słowa brata.
-Co? Nie! Zwariowałaś?
-Więc co to za pomysł?
-A zgodzisz się?
-Damian- westchnęłam.
-Dobra, dobra. Pamiętasz tą Wiktorię z twojej klasy?- zapytał.
-No oczywiście, że tak! Wiki miałabym nie pamiętać?
-Właśnie. Jej mąż, a właściwie narzeczony mógłby załatwić, że Laskowika pozbędą prawa do pobytu w Polsce. Oczywiście za odpowiednią kwotę, ale to akurat nie problem. Gorzej będzie z przekonaniem ich.
-Nie wydaje mi się. Biorę to na siebie.
-Jesteś pewna?
-Zaufaj mi- uśmiechnęłam się. W mojej głowie układał się dość sprytny plan działania. Damian nie wiedział, że mam asa w rękawie, który może być dla nas bardzo korzystny. Szczególnie jeśli wszystko przypomnę Wiktorii...
************************
Zawaliłam. Tak, wiem, przepraszam. Nie będę się tłumaczyć, bo długość takiego wyjaśnienia byłaby dwa razy taka jak rozdział. Jest on trochę nieskładny, ale pisałam go przez kilka miesięcy, dopisując co weekend jedno, dwa zdania, w porywach do dwóch akapitów, które potem i tak kasowałam. Mam nadzieję, że całą historii z biologicznym ojcem Zuzi dość jasno udało mi się przedstawić (w mojej głowie cała ta sprawa brzmiała dużo lepiej). No to chyba tyle. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić do regularnego pisania (ale nic nie mogę obiecać, uroki technikum).
|Nigdy tego nie robiłam, do dzisiaj- proszę Was o komentarze, bo nie wiem czy jest sens dalej ciągnąć to opowiadanie, czy jednak dać sobie spokój i je usunąć.
Z góry dziękuję
Dream <3 :*
-Zuś- szepnął, a ja już wiedziałam. Ostatni raz mówił do mnie tym tonem, gdy...
-Żartujesz, prawda? Powiedz, że to głupi żart! Zacznij się śmiać do jasnej cholery!
-Mała, to nie żart- westchnął i mnie przytulił. Osuwałam się w jego ramionach zanosząc się płaczem. Widziałam jak Ada przytuliła się do Damiana.
-Mama wie?- zapytałam.
-Nie. Nie chcięliśmy psuć jej świąt- westchnął mój starszy brat.
-Dlaczego?- szepnęłam prawie niesłyszalnie.
-Sam chciałbym to wiedzieć, maleństwo.
-Oni muszą się dowiedzieć- powiedziałam na tyle głośno, by całe rodzeństwo mnie usłyszało.
-Ale... Jak my im niby mamy to powiedzieć?- zapytała Ada załamana.
-Myślisz, że dla nas to jest łatwe?- odpowiedział jej Szymon pytaniem.
-Nie ma co się kłócić. Musimy się wspierać i poradzić z tym problemem razem- odparł Damian.
-Gdyby nie powaga sytuacji, stwierdziłabym, że fascynuje mnie, że właśnie ty udzielasz takich porad- uśmiechnęłam się lekko. Ada parsknęła śmiechem tak, że się osmarkała.
-Widzicie, nawet w tak kiepskiej sytuacji umiemy się pośmiać- zauważył Damian.
-Może im powiemy?- zapytałam.
-Nie mamy wyjścia- westchnęła Ada. Szybko nakroiłyśmy ciasta i weszliśmy do salonu.
-Coś się stało?- zapytała mama przerażona, kieda nas zobaczyła. Opuściliśmy wszyscy głowy i usiedliśmy.
-Musimy porozmawiać- zaczął Szymon.
-Dzieciaki, co się dzieje?- zadała kolejne pytanie irytując się.
-Mamo, to nie jest takie proste- westchnęła Ada.
-No mówcie!- zaczął irytować się tata.
-Chodzi o to, że...- próbował wydusić Damian.
-On wrócił- wyszeptałam. Jednak każdy usłyszał. Mama zamarła, wiedząc co mam na myśli. Tata zacisnął dłonie w pięści, wstał i zaczął nerwowo kręcić się po pomieszczeniu. A dziadek ukrył twarz w dłoniach. Wojtek zamknął oczy i oparł się o zagłówek kanapy nerwowo nad czymś rozmyślając. Jego zdenerwowanie można było poznać po nodze, która w nierównym i nienaturalnie szybkim tempie stukała o podłogę. Objął on moją siostrę ramieniem i w uspokajającym geście zaczął głaskać po plecach.
-O co chodzi?- zapytała wreszcie Ala przerywając martwą ciszę.- Kto wrócił? Kim on jest?- zadawałą pytania, ale nikt nic nie mówił. Marta i Bartek również wyglądali na zdezorientowanych.
-To może ja- zaczęłam.- On, to Bogdan Laskowik. Jest on- urwałam szukając odpowiedniego słowa.- Określmy go jako dawcę nasienia. Jest on ojcem całej naszej czwórki. Opowiem wam tą historię od samego początku i chciałabym, żebyście mi nie przerywali. Ponad 25 lat temu nasza mama poznała Laskowika na jednej z imprez. Wydawał się idealny. Miły, czarujący. Spędzili cudowny tydzień tu, w Gdańsku. Potem on musiał wracać do Stanów do pracy, ale miał przyjechać za rok. Po dwóch miesiącach okazało się, że mama jest z Adą w ciąży. Powiadomiła go, urodziła dziecko i byli w takim, nazwijmy to, związku na odległość. Rok później znów przyjechał on na tydzień i poznał kilkumiesięczną Adę. Był w Polsce przez dwa tygodnie, które spędzili we trójkę. Przysyłał jakieś pieniądze, kontaktował się. A mama była w ciąży po raz drugi. Z chłopakami. Kiedy go poinformowała, już nie był taki szczęśliwy. Ale zaakceptował to. Znów po roku przyjechał do Polski. I po kilku dniach spędzonych z mamą powiedział jej, że to nie jest życie dla niego. Nie ma ochoty jako dwudziestoparolatek babrać się w pieluchach. I wyjechał. Mama jakoś sobie radziła. Było jej ciężko, ale pomogli jej babcia i dziadek- tu uśmiechnęłam się do dziadka.- I po dwóch miesiącach życia w utartym rytmie mama zaczęła się strasznie źle czuć. Pojechała do lekarza i dowiedziała się, że znowu jest w ciąży. Ze mną. To załamało jej świat. Była bez pracy, z trójką małych dzieci i czwartym w drodze. Z historii, którą słyszałam wiele razy wiem, że wtedy mama poznała człowieka, który stał się dla nas ojcem. Prawdziwym. Nie obchodziło go to, że nie jesteśmy jego rodzonymi dziećmi. Zaczął traktować nas jak swoje własne. Wychowywał, chronił, troszczył się, kochał- wymieniałam, a w moich oczach gromadziły się łzy.- Woził nas do przedszkola, szkoły, na dodatkowe zajęcia. Po prostu był. Pokochał całą naszą piątkę i stworzył prawdziwą rodzinę- zakończyłam, wstałam i podeszłam do człowieka, który sprawił, że miałam normalnie dzieciństwo i mocno go przytuiłam. Odwzajemnił uścisk i szepnął na ucho słowa, których tak bardzo potrzebowałam.
-Będzie dobrze. Poradzimy sobie z tym córeczko.
-Wiem tato- uśmiechnęłam się i poczułam, jak ktoś obejmuje nas z prawej strony. Kątem oka zauważyłam, że to Ada. Po chwili dołączyli rónież Damian i Szymon. Usłyszeliśmy szloch. Spojrzeliśmy na mamę, która płakała siedząc w fotelu.
-Zawsze żałowałam, że to nie są twoje dzieci- wyznała patrząc na tatę.- Teraz widzę, że to błąd. Bo ty jesteś ich ojcem. Nikt inny- po czym wstała i nas przytuliła. Powoli widziałam jak na twarzach Marty, Ali i Bartka zaskoczenie przeradza się w zrozumienie.
-To chyba czas na drugą część historii- westchnął Szymon. Usiedliśmy i mój brat kontynuuował.- On nie wiedział, że ma czwórkę dzieci. Był przekonany, że jest ich tylko trójka. I wrócił osiem lat temu. Wtedy tylko Ada znała Wojtka, my was jeszcze nie znaliśmy- tu posłał spojrzenie Marcie, Ali i Bartkowi.- Przyjechał. Chciał wrócić. Kiedy drzwi otworzyła mu Zuzia, a za jej plecami pojawił się tata myślał, że pomylił domy. Ale wtedy z kuchni wyszła mama. Upuściła na podłogę talerz który miała w rękach. I razem z tym talerzem roztrzaskał się nasz spokój. Przez kilka miesięcy nachodził nas, dręczył. Raz przyszedł z policją i opieką społeczną, że niby się nad nami znencają, a on jest naszym ojcem i może nas zabrać. Tylko zawsze zaznaczał, że tylko najstarsza trójka to jego dzieci, a Zuzkę określał- tu urwał widząc po mojej minie, że pamiętam każde paskudne słowo jakie padło z jego ust. Bartek jak by instynktownie mnie do siebie przytulił, a Damian kontunuował.- Nie zbyt ładnie. I jak przyszedł z tą policją i resztą orszaku sprawdzono papiery. I wtedy przeżył niesamowity szok, bo nigdzie nie było choćby wzmianki o jego osobie. W każdej rubryce, gdzie był "ojciec" wpisano właśnie tatę. Było z tym troche załatwiania, ale znajomości w urzędzie miasta załatwiły sprawę.
-Ten człowiek to szaleniec, czego chce tym razem?- zapytał dziadek, który do tej pory wydawał się nieobecny.
-Też chcielibyśmy wiedzieć- westchnął Szymon i przytulił mamę. Świąteczna atmosfera nieco się zepsuła. Do tematu już nie wracaliśmy, ale chyba każdy z nas miał go w głowie. Kiedy było grubo po 23 i Tosia spała na kolanach Wojtka, zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Otworzę- powiedział Szymon i wstał. W środku czułam, że wiem kto stoi w drzwiach, ale usilnie starałam się wyprzeć tą myśl z głowy. Nie mogłam pozwolić aby ten człowiek po raz kolejny zniszczył życie mojej mamy. Nie tym razem.
-Witaj synu!- usłyszeliśmy i każdy zdrętwiał. Ten głos... Zacisnęłam ręce w pięści i przymknęłam oczy.
-Nie masz dzieci- odpowiedział pewnym i spokojnym tonem mój brat.
-Mylisz się- dlaczego ten typ tak idzie w zaparte? Niech da nam do cholery święty spokój.
-Niestety. Uwierz mi, że nic się nie zmieniło. Wynoś się z naszego domu!- Szymon chociaż nadal spokojny, podniósł głos.
-Do zobaczenia, synu- usłyszałam po czym drzwi trzasnęły. Policzyłam do dziesięciu, ale to nie pomogło. Szymona też nadal nie było. Wstałam i pobiegłam do korytarza. Stał oparty o ścianę, wpatrzony w jeden punkt a z jego oczu powoli płynęły łzy. Na ten widok sama się rozpłakałam i mocno przytuliłam brata. Staliśmy tak naprawdę długo. Usłyszałam tylko z drzwi do salonu słowa:
-Dajcie im trochę czasu- racja. Czas był nam w tym momencie najbardziej potrzebny.
Tej nocy okropnie spałam. Moje sny były przepełnione wspomnieniami z poprzedniej wizyty tego człowieka i strachem przed tym, co może się teraz wydarzyć. Z propozycji mamy, wszyscy spaliśmy w rodzinnym domu i dzisiaj po obiedzie mamy każdy wracać do siebie- Ada z Wojtkiem i Tosią, bo idą do jego rodziców na kolację, Damian z Alą, bo jej siostra przyjechała z mężem i robią rodzinne spotkanie, Damian z Martą jadą do jej brata, a ja z Bartkiem wracamy do Rzeszowa, bo ten ma jutro trening. Mam wrażenie, że każdy chce uciec jak najdalej. Koło piątej nie mogłam już spać. Cicho wstałam więc z łóżka i ubierając kapcie wyszłam na korytarz. Po prawej stronie było wyjście na balkon, na którym zobaczyłam Damiana. Podreptałam cicho w tamtą stronę i stanęłam obok brata który zaciągał się dymem papierosowym.
-Z tego co wiem, to od jakichś ośmiu lat nie palisz- powiedziałam cicho.
-Teoretycznie nie. Praktycznie zawsze byłem tym mniej rezolutnym, prawda? Więc w naprawdę stresowych sytuacjach pomagam sobie w ten sposób.
-Działa?
-Niekoniecznie. Ale warto próbować- uśmiechnął się lekko.
-Zobaczymy- powiedziałam i wyjęłam z jego dłoni papierosa po czym mocno się zaciągnęłam.
-Sis, podobno ty też nie palisz. Ba! Brzydzisz się tym i w zasadzie to chyba paliłaś tylko miesiąc- widziałam zaskoczenie na jego twarzy.
-Sama prawda- odpowiedziałam, oddałam mu papierosa i wzięłam sobie dwie gumy z paczki, która wystawała z kieszeni jego kurtki.
-Rozchorujesz się, chodźmy do środka- zaproponował. Kiwnęłam głową i po chwili oboje staliśmy już na korytarzu.- Idziemy spać?- zapytał.
-Ja już nie zasnę, nie wiem jak ty.
-Oj, ja tym bardziej nie.
-To co? Herbatka?
-Herbatka- ruszyliśmy do kuchni i już po pięciu minutach piliśmy herbatę.- Mam pewien pomysł na rozwiązanie tego problemu. Od dwóch dni nad tym myślę i wiem jak moglibyśmy pozbyć się z naszego życia tego człowieka. Na zawsze.
-Damian, ty chyba nie chcesz go... zabić?- zapytałam przerażona słysząc słowa brata.
-Co? Nie! Zwariowałaś?
-Więc co to za pomysł?
-A zgodzisz się?
-Damian- westchnęłam.
-Dobra, dobra. Pamiętasz tą Wiktorię z twojej klasy?- zapytał.
-No oczywiście, że tak! Wiki miałabym nie pamiętać?
-Właśnie. Jej mąż, a właściwie narzeczony mógłby załatwić, że Laskowika pozbędą prawa do pobytu w Polsce. Oczywiście za odpowiednią kwotę, ale to akurat nie problem. Gorzej będzie z przekonaniem ich.
-Nie wydaje mi się. Biorę to na siebie.
-Jesteś pewna?
-Zaufaj mi- uśmiechnęłam się. W mojej głowie układał się dość sprytny plan działania. Damian nie wiedział, że mam asa w rękawie, który może być dla nas bardzo korzystny. Szczególnie jeśli wszystko przypomnę Wiktorii...
************************
Zawaliłam. Tak, wiem, przepraszam. Nie będę się tłumaczyć, bo długość takiego wyjaśnienia byłaby dwa razy taka jak rozdział. Jest on trochę nieskładny, ale pisałam go przez kilka miesięcy, dopisując co weekend jedno, dwa zdania, w porywach do dwóch akapitów, które potem i tak kasowałam. Mam nadzieję, że całą historii z biologicznym ojcem Zuzi dość jasno udało mi się przedstawić (w mojej głowie cała ta sprawa brzmiała dużo lepiej). No to chyba tyle. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić do regularnego pisania (ale nic nie mogę obiecać, uroki technikum).
|Nigdy tego nie robiłam, do dzisiaj- proszę Was o komentarze, bo nie wiem czy jest sens dalej ciągnąć to opowiadanie, czy jednak dać sobie spokój i je usunąć.
Z góry dziękuję
Dream <3 :*
czwartek, 20 lipca 2017
Rozdział 25
Kolejnego dnia obudziliśmy się kilka minut przed 9, zjedliśmy śniadanie i zbieraliśmy się w drogę do Gdańska. Po pożegnaniu się z rodziną Kurka i gorącą obietnicą, że niedługo znów ich odwiedzimy, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy do mojego rodzinnego miasta.
-I co? Było tak strasznie?- zaśmiał się Bartek.
-Mam ci przypomnieć, jak ty się stresowałeś przed naszą wizytą u moich rodziców?- odpowiedziałam pytaniem z kpiącym uśmiechem na ustach.
-Nie wypominaj mi- pogroził mi palcem, po czym oboje zaczęliśmy się śmiać. Zdjęłam kurtkę wrzucając ją na tylne siedzenie, bo zrobiło mi się strasznie ciepło. Po jakichś dwóch godzinach zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, żeby zatankować i wypić jakąś kawę.
-Kupisz mi kawę?- zapytałam szeroko się uśmiechając do mojego siatkarza.
-A sama nie możesz?- westchnął patrząc na mnie podejrzliwie.
-Zmarznę jak wysiądę- odparłam słodko uśmiechając się do siatkarza.-No proszę cię. Barteeeek.
-Dobra, dobra- powiedział również się uśmiechając.
-Dziękuję- pocałowałam jego policzek.
-Zaraz wracam- klepnął moje udo i wysiadł z samochodu. Mój uśmiech stał się jeszcze szerszy. Nagle rozdzwonił się mój telefon. Wytargałam go z dna torebki i odebrałam.
-Halo?
-Cześć córuś- usłyszałam głos mamy.
-Hej mamo- odpowiedziałam wesołym tonem.
-Kiedy będziecie?
-Jeszcze jakieś cztery do pięciu godzin. To kawał drogi- westchnęłam.
-Wiem, wiem. Po prostu zastanawiam się, czy zdążycie na obiad.
-Niestety nie, ale obiecuję ci, że na kolację będziemy na dwieście procent- uśmiechnęłam się szeroko.
-Łazanki już czekają. Tak samo jak pierogi- kusiła mnie mama.
-Jak dobrze, że to Bartek prowadzi. Bo gdybym to ja siedziała za kierownicą, to źle mogłoby się to skończyć- zaśmiałam się.
-Domyślam się. Szczególnie po takiej pokusie- dodała ze śmiechem.
-Dokładnie- zakończyłam.
-Dobrze Zuziu, to ja ci więcej nie przeszkadzam. Jedźcie ostrożnie a my tu na was czekamy.
-Oczywiście mamuś, pa.
-Pa- usłyszałam w odpowiedzi i zakończyłam połączenie. Po niecałych pięciu minutach dołączył do mnie Bartek niosący dwie kawy i jakąś reklamówkę. Wsiadł do auta i podał mi moją kawę.
-Dziękuję- uśmiechnęłam się i pocałowałam jego policzek, a przynajmniej planowałam, bo cwaniak przekręcił głowę i trafiłam na usta.
-Proszę bardzo kochanie- odparł również obdarzając mnie uśmiechem.- A to tak na osłodę- dodał wręczając mi reklamówkę. Otworzyłam ją znajdując w środku dwie paczki żelków, dużą tabliczkę Milki Oreo i dwie paczki ciastek.
-My to wszystko zjemy?- zapytałam zaskoczona.
-No pewnie- uśmiechnął się, szybko pocałował mnie w usta i ruszył w dalszą drogę.
Jechaliśmy jedząc słodkości i pijąc kawę. Przez cały czas prowadziliśmy wesołą rozmowę.
-Chciałabyś jeszcze raz zamieszkać w Hiszpanii?- zapytał Bartek skupiając się na drodze.
-Zamieszkać nie, ale pojechać tam bardzo bym chciała. Jest kilka miejsc, które naprawdę powinieneś zobaczyć- powiedziałam z uśmiechem.
-Jakie?
-Kiedyś pojedziemy, to ci pokażę.
-No dobra, no- westchnął.
Po kolejnych dwóch godzinach drogi zatrzymaliśmy się przed moim rodzinnym domem. Wysiedliśmy i łapiąc się za ręce ruszyliśmy do środka. Kiedy chciałam zadzwonić dzwonkiem drzwi się otworzyły i stanęła w nich mama.
-Witajcie dzieciaki!- ucieszyła się i uściskała najpierw mnie, a potem Bartka.- No już, już. Rozbierajcie się i wchodźcie do środka.
-Spokojnie mamo. Przecież nie wyjeżdżamy za pięć minut- powiedziałam z uśmiechem.
-Dobra, dobra. Tyle się na was wyczekaliśmy, że chyba mam prawo być lekko zniecierpliwiona.
-Ależ oczywiście- uśmiechnął się szeroko Bartek. Mama lekko szturnęła jego ramię również się śmiejąc.
-Dzień dobry- przywitaliśmy się z dziadkiem i tatą, którzy siedzieli w salonie.
-Witajcie!- powiedzieli jednocześnie i również nas uściskali. Usiedliśmy razem w salonie i zaczęliśmy rozmawiać o tym, co działo się u nas przez okres, w którym się nie widzieliśmy. Po jakiejś godzinie zapytałam:
-A gdzie Damian, Szymon i Ada?
-Będą koło 20. Chcą się z wami przywitać i pewnie zostaną na kawę i ciasto. Damian z Alą są u jej rodziców, Szymon z Martą też. A Ada z Wojtkiem i Tosią z tego co wiem są u Pawła i Elizy- wyjaśniła mama.
-W takim razie muszę iść po prezent dla Tośki- uśmiechnęłam się i zaczęłam wstawać.
-Ja pójdę. Przyniosę przy okazji walizkę. Mamy ten pokój co ostatnio?- ostatnie zdanie skierował do mamy, szeroko się przy tym uśmiechając.
-Tak, ten sam- odpowiedziała mu.
Sami siedzieliśmy jeszcze tylko pół godziny, po czym kolejno zjawili się Damian z Alą, Ada z Wojtkiem i Tosią, która niesamowicie ucieszyła się z podarowanego domku dla lalek. Na końcu przyjechali Szymon z Martą. Uściskaliśmy się, a Szymon na ucho szepnął mi słowa, które mnie zaniepokoiły.
-Musimy porozmawiać. We czwórkę.
-O co chodzi?- zapytałam szybko, ale nie udało mi się uzyskać odpowiedzi, ponieważ brat się ode mnie odsunął. Usiedliśmy razem w salonie jedząc i wesoło rozmawiając. Tosia wgramoliła się na kolana Bartkowi, oparła się o jego szeroką klatkę i opowiadała, co dostała od Mikołaja, jak ubierali choinkę, jak tata kupił jej do pokoju malutką, własną choineczkę i jak pomagała mamie robić ciasto. Atmosfera była typowo świąteczna i rodzinna. Opierałam się o ramię Bartka. Nagle Ada zaproponowała, że nakroi ciasta. Mama chciała jej pomóc, ale Ada wymownie na mnie spojrzała i powiedziała:
-Zuzia mi pomoże.
-Bardzo chętnie. Siedź mamo. Już i tak się tyle napracowałaś- odparłam szeroko uśmiechając się do rodzicielki. Weszłyśmy z Adą do kuchni i zaczęła ona wyciągać blachy z lodówki.- To podstęp, prawda?- zapytałam patrząc na nią spod uniesionej wysoko brwi. Siostra odwróciła się w moją stronę, a w jej oczach zobaczyłam... łzy? Co się tu kurwa dzieje.
-Musisz coś wiedzieć- chlipnęła i zaczęła kroić sernik.
-No to mów!- warknęłam zaciskając dłonie na blacie.
-Ja ci powiem- westchnął Szymon stojący w drzwiach. Za jego plecami zobaczyłam Damiana. Miał taką minę, że miałam ochotę go przytulić.
-Dlaczego ty? Nie ważne. Niech mówi ktokolwiek- irytowałam się coraz bardziej.
-Zuś- szepnął, a ja już wiedziałam. Ostatni raz mówił do mnie tym tonem, gdy...
-Żartujesz, prawda? Powiedz, że to głupi żart! Zacznij się śmiać do jasnej cholery!
*************************
Tadam!
Jestem!
Next dopiero w sierpniu, bo jadę wygrać się nad morze! Kto mi obieca, że będzie ładna pogoda?
Jak myślicie, kto pojawia się w życiu Zuzi?
Buziaki, Dream <3
-I co? Było tak strasznie?- zaśmiał się Bartek.
-Mam ci przypomnieć, jak ty się stresowałeś przed naszą wizytą u moich rodziców?- odpowiedziałam pytaniem z kpiącym uśmiechem na ustach.
-Nie wypominaj mi- pogroził mi palcem, po czym oboje zaczęliśmy się śmiać. Zdjęłam kurtkę wrzucając ją na tylne siedzenie, bo zrobiło mi się strasznie ciepło. Po jakichś dwóch godzinach zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, żeby zatankować i wypić jakąś kawę.
-Kupisz mi kawę?- zapytałam szeroko się uśmiechając do mojego siatkarza.
-A sama nie możesz?- westchnął patrząc na mnie podejrzliwie.
-Zmarznę jak wysiądę- odparłam słodko uśmiechając się do siatkarza.-No proszę cię. Barteeeek.
-Dobra, dobra- powiedział również się uśmiechając.
-Dziękuję- pocałowałam jego policzek.
-Zaraz wracam- klepnął moje udo i wysiadł z samochodu. Mój uśmiech stał się jeszcze szerszy. Nagle rozdzwonił się mój telefon. Wytargałam go z dna torebki i odebrałam.
-Halo?
-Cześć córuś- usłyszałam głos mamy.
-Hej mamo- odpowiedziałam wesołym tonem.
-Kiedy będziecie?
-Jeszcze jakieś cztery do pięciu godzin. To kawał drogi- westchnęłam.
-Wiem, wiem. Po prostu zastanawiam się, czy zdążycie na obiad.
-Niestety nie, ale obiecuję ci, że na kolację będziemy na dwieście procent- uśmiechnęłam się szeroko.
-Łazanki już czekają. Tak samo jak pierogi- kusiła mnie mama.
-Jak dobrze, że to Bartek prowadzi. Bo gdybym to ja siedziała za kierownicą, to źle mogłoby się to skończyć- zaśmiałam się.
-Domyślam się. Szczególnie po takiej pokusie- dodała ze śmiechem.
-Dokładnie- zakończyłam.
-Dobrze Zuziu, to ja ci więcej nie przeszkadzam. Jedźcie ostrożnie a my tu na was czekamy.
-Oczywiście mamuś, pa.
-Pa- usłyszałam w odpowiedzi i zakończyłam połączenie. Po niecałych pięciu minutach dołączył do mnie Bartek niosący dwie kawy i jakąś reklamówkę. Wsiadł do auta i podał mi moją kawę.
-Dziękuję- uśmiechnęłam się i pocałowałam jego policzek, a przynajmniej planowałam, bo cwaniak przekręcił głowę i trafiłam na usta.
-Proszę bardzo kochanie- odparł również obdarzając mnie uśmiechem.- A to tak na osłodę- dodał wręczając mi reklamówkę. Otworzyłam ją znajdując w środku dwie paczki żelków, dużą tabliczkę Milki Oreo i dwie paczki ciastek.
-My to wszystko zjemy?- zapytałam zaskoczona.
-No pewnie- uśmiechnął się, szybko pocałował mnie w usta i ruszył w dalszą drogę.
Jechaliśmy jedząc słodkości i pijąc kawę. Przez cały czas prowadziliśmy wesołą rozmowę.
-Chciałabyś jeszcze raz zamieszkać w Hiszpanii?- zapytał Bartek skupiając się na drodze.
-Zamieszkać nie, ale pojechać tam bardzo bym chciała. Jest kilka miejsc, które naprawdę powinieneś zobaczyć- powiedziałam z uśmiechem.
-Jakie?
-Kiedyś pojedziemy, to ci pokażę.
-No dobra, no- westchnął.
Po kolejnych dwóch godzinach drogi zatrzymaliśmy się przed moim rodzinnym domem. Wysiedliśmy i łapiąc się za ręce ruszyliśmy do środka. Kiedy chciałam zadzwonić dzwonkiem drzwi się otworzyły i stanęła w nich mama.
-Witajcie dzieciaki!- ucieszyła się i uściskała najpierw mnie, a potem Bartka.- No już, już. Rozbierajcie się i wchodźcie do środka.
-Spokojnie mamo. Przecież nie wyjeżdżamy za pięć minut- powiedziałam z uśmiechem.
-Dobra, dobra. Tyle się na was wyczekaliśmy, że chyba mam prawo być lekko zniecierpliwiona.
-Ależ oczywiście- uśmiechnął się szeroko Bartek. Mama lekko szturnęła jego ramię również się śmiejąc.
-Dzień dobry- przywitaliśmy się z dziadkiem i tatą, którzy siedzieli w salonie.
-Witajcie!- powiedzieli jednocześnie i również nas uściskali. Usiedliśmy razem w salonie i zaczęliśmy rozmawiać o tym, co działo się u nas przez okres, w którym się nie widzieliśmy. Po jakiejś godzinie zapytałam:
-A gdzie Damian, Szymon i Ada?
-Będą koło 20. Chcą się z wami przywitać i pewnie zostaną na kawę i ciasto. Damian z Alą są u jej rodziców, Szymon z Martą też. A Ada z Wojtkiem i Tosią z tego co wiem są u Pawła i Elizy- wyjaśniła mama.
-W takim razie muszę iść po prezent dla Tośki- uśmiechnęłam się i zaczęłam wstawać.
-Ja pójdę. Przyniosę przy okazji walizkę. Mamy ten pokój co ostatnio?- ostatnie zdanie skierował do mamy, szeroko się przy tym uśmiechając.
-Tak, ten sam- odpowiedziała mu.
Sami siedzieliśmy jeszcze tylko pół godziny, po czym kolejno zjawili się Damian z Alą, Ada z Wojtkiem i Tosią, która niesamowicie ucieszyła się z podarowanego domku dla lalek. Na końcu przyjechali Szymon z Martą. Uściskaliśmy się, a Szymon na ucho szepnął mi słowa, które mnie zaniepokoiły.
-Musimy porozmawiać. We czwórkę.
-O co chodzi?- zapytałam szybko, ale nie udało mi się uzyskać odpowiedzi, ponieważ brat się ode mnie odsunął. Usiedliśmy razem w salonie jedząc i wesoło rozmawiając. Tosia wgramoliła się na kolana Bartkowi, oparła się o jego szeroką klatkę i opowiadała, co dostała od Mikołaja, jak ubierali choinkę, jak tata kupił jej do pokoju malutką, własną choineczkę i jak pomagała mamie robić ciasto. Atmosfera była typowo świąteczna i rodzinna. Opierałam się o ramię Bartka. Nagle Ada zaproponowała, że nakroi ciasta. Mama chciała jej pomóc, ale Ada wymownie na mnie spojrzała i powiedziała:
-Zuzia mi pomoże.
-Bardzo chętnie. Siedź mamo. Już i tak się tyle napracowałaś- odparłam szeroko uśmiechając się do rodzicielki. Weszłyśmy z Adą do kuchni i zaczęła ona wyciągać blachy z lodówki.- To podstęp, prawda?- zapytałam patrząc na nią spod uniesionej wysoko brwi. Siostra odwróciła się w moją stronę, a w jej oczach zobaczyłam... łzy? Co się tu kurwa dzieje.
-Musisz coś wiedzieć- chlipnęła i zaczęła kroić sernik.
-No to mów!- warknęłam zaciskając dłonie na blacie.
-Ja ci powiem- westchnął Szymon stojący w drzwiach. Za jego plecami zobaczyłam Damiana. Miał taką minę, że miałam ochotę go przytulić.
-Dlaczego ty? Nie ważne. Niech mówi ktokolwiek- irytowałam się coraz bardziej.
-Zuś- szepnął, a ja już wiedziałam. Ostatni raz mówił do mnie tym tonem, gdy...
-Żartujesz, prawda? Powiedz, że to głupi żart! Zacznij się śmiać do jasnej cholery!
*************************
Tadam!
Jestem!
Next dopiero w sierpniu, bo jadę wygrać się nad morze! Kto mi obieca, że będzie ładna pogoda?
Jak myślicie, kto pojawia się w życiu Zuzi?
Buziaki, Dream <3
piątek, 14 lipca 2017
Rozdział 24
Po raz kolejny opuszczam jakąś przytulną kawiarnię, zostawiając w niej Olę i Piotrka. Uśmiecham się do Bartka i zapytałam:
-Podrzucisz mnie do domu?
-Jasne, wsiadaj- odparł i otworzył mi drzwi. Skończył niedawno 18 lat, zrobił prawko, dostał samochód od rodziców, także mogę go wykorzystać.
-Dzięki- powiedziałam, kiedy siatkarz zajął miejsce kierowcy.- Mam stąd spory kawałek do domu.
-Nie no spoko. Nie ma problemu. Masz jakieś konkretne plany?
-Herbata, czekolada, łóżko i może jakiś serial albo film.
-To ja mam lepszy pomysł-uśmiechnął się pod nosem i skręcił w zupełnie inną stronę niż znajduje się mój dom.
-Bartek, prosiłam żebyś zawiózł mnie do domu.
-Mała proszę, daj mi jedną szansę- westchnął rzucając mi błagalne spojrzenie.
-Wysadź mnie tu- powiedziałam chwtając klamkę.
-Nie. Zuzia proszę. Pozwól mi spróbować.
-Masz trzy godziny- palnęłam.
-Ale nie będziesz negatywnie nastawiona od samego początku?- zapytał z nadzieją w głosie.
-Zgoda- uśmiechnęłam się. Co ja robię? Zwariowałam kompletnie. Zatrzymaliśmy się niedaleko promenady i opuściliśmy samochód. Bartek objął mnie ramieniem i zaczął prowadzić w tylko jemu znanym kierunku. Szłam tak opleciona kurkowym ramieniem i 'oddychałam morzem'. Nie był to zbyt ciepły dzień, więc ani trochę nie przeszkadzało mi to, że byłam do niego przytulona.
-Masz ochotę na watę?- zapytał uśmiechnięty Kurek.
-Tak!- pisnęłam jak mała dziewczynka. Ten tylko zaśmiał się pod nosem zamówił największą, jaką idzie zrobić. Już po chwili siedzieliśmy na niewysokim murku śmiejąc się i wcinając cukrowy przysmak. Kiedy zjedliśmy całość zza chmur wychyliło się Słońce, które delikatnie świeciło nam prostow twarz. Zdjęłam z bartkowego nosa okulary i założyłam je sobie.
-Co pani robi?- zapytał rozbawiony.
-Od dawna mi się podobały- odparłam lekko i zaczęłam machać nogami jak mała dziewczynka, ponieważ moje stopy nie sięały do ziemi.
-Fajnie wiedzieć- zaśmiał się siatkarz.- Idziemy dalej? Chcę ci pokazać pewne miejsce, na które ostatnio się natknąłem.
-Dobra, ale ja idę murkiem!- oznajmiłam zadowolona.
-Zwariowałaś? A jak spadniesz?
-Bez przesady- westchnęłam i zaczęłam iść. Bartek szedł obok murku i uważnie pilnował, co bym się z niego nie zrypała. Szliśmy tak wesoło rozmawiając. W pewnym momencie za bardzo zapatrzyłam się na morze i nie zauważyłam, że na murku jest podwyższenie, przez co się potknęłam. I już czułam, jak moja twarz spotyka się z rogiem murku, a następnie brukiem chodnika. Zamknęłam oczy i pisnęłam przerażona. Poczułam silne ręce, które złapały mnie w ostatniej chwili. Ze strachu o własne życie w moich oczach pojawiły się łzy. Bartek pomógł mi stanąć do pionu, a ja wtuliłam się w jego szerokoą klatkę piersiową i szepnęłam ciche:
-Dziękuję.
-Nie ma sprawy- odpowiedział i objął mnie rękoma, jeszcze mocniej przyciągając do swojego torsu.- Nic ci się nie stało?- zapytał po chwili.
-Nie, na szczęście nie- odparłam i odsunęłam się od niego. Przetarłam lekko załzawione oczy i oparłam się o nieszczęsny murek.
-Jesteś pewna, że wszystko w porządku?- spytał z troską obejmując mnie ramieniem.
-Tak, tak. Po prostu okropnie się przestraszyłam.
-Już spokojnie- powiedział i przyciągnął mnie do siebie bliżej. Po chwili, która w zasadzie nie wiem czy trwała dłużej czy krócej, delikatnie odsunęłam się od Kurka i cmoknęłam go w policzek. Na ustach siatkarza pojawił się delikatny, wesoły uśmiech.
-A za co to?- zapytał patrząc mi w oczy.
-Za uratowanie życia- odparłam lekko i wstałam.- To nadal chcesz mi coś pokazać?
-No jasne, że tak. Wracasz na murek?
-Nie bawi mnie to- powiedziałam wbijając mu palec w tors.- Ała! Mój palec. Twardą masz tą klatę- dodałam z uznaniem.
-Wiem przecież- zaśmiał się Bartek i wypiął dumnie pierś do przodu.
-No, no. Już się tak nie chwal- odparłam i poklepałam go tym razem całą dłonią.
-Dobra, dobra. Jak chcesz mnie podotykać wystarczyło powiedzieć- zaśmiał się i objął mnie ramieniem.
-Załatwimy to w jakimś mniej zaludnionym miejscu- również się zaśmiałam, a kilka osób krzywo na nas spojrzało.
-Bardzo chętnie- szepnął mi na ucho siatkarz, a ja poczułam ciarki na plecach. Nie dałam nic po sobie poznać i tylko delikatnie się uśmiechnęłam. Oparłam głowę na jego ramieniu i spojonym krokiem szliśmy w miejsce, które chciał mi pokazać.
-Pozwolisz, że odbiorę moją własność- powiedział i zdjął z mojego nosa okulary zakładając je sobie.
-No ej! Ja swoich nie mam, bo mi się ostatnio połamały. To jest nie fair!- dodałam i zrobiłam załamaną minę.
-No nie narzekaj- zaśmiał się i mocniej mnie objął.- No Zuzia no.
-No co Zuzia? Nie ma Zuzia.
-A ty nie jesteś Zuzia?
-A weź- machnęłam na niego ręką. Po kilku minutach naprawdę wolnego marszu znaleśliśmy się w miejscu, gdzie nie było nikogo. Przed nami znajdowało się niewielkie jeziorko, będące zapewne kiedyś częścią morza. Wokół niego rosły niewielkie brzózki i topole. Ale największego uroku całemu miejscu nadawały rosnące dosłownie wszędzie stokrotki. Powoli szok na mojej twarzy zmieniał się z zauroczenie tym miejscem. Kurek pociągnął mnie na niewielką ławkę, której wcześniej nie zauważyłam. Niestety była ona nieco większa niż krzesło, więc poniekąd zmuszona byłam usadowić się na kolanach siatkarza. Schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi i cicho powiedziałam:
-Dziękuję, że mnie tu zabrałeś.
-Dziękuję, że zgodziłaś się gdziekolwiek zabrać- odpowiedział i mocniej mnie do siebie przytulił.- Dlaczego?- zapytał nagle po kilku minutach ciszy.
-Co dlaczego?- odpowiedziałam pytaniem, niekoniecznie wiedząc, co chodzi po kurkowej głowie.
-Dlaczego tak ciężko jest się do ciebie zbliżyć? Każdego faceta, który walczy o coś więcej niż przyjaźń tak traktujesz, czy to ja mam jakieś specjalne względy?- westchnęłam słysząc jego słowa.
-Po prost się boję- odpowiedziałam po dłuższej chwili milczenia.
-Boisz?- wydawał się zaskoczony.
-Mój charakter jest dość specyficzny. Ciągła ironia, sarkazm, niezachwiana pewność siebie oraz wredota tak często zamieniająca się w chamstwo. Nie chcę, żeby ktoś mnie skrzywdził, więc jest granica. Niewielu ją przekroczyło. Ty doszedłeś jak narazie najdalej.
-O czym to świadczy?- zadał kolejne pytanie, a w jego oczach widziałam czającą się nadzieję.
-Jeżli ci zależy, ale tak naprawdę, to głupotą byłoby sobie teraz odpuścić- odpowiedziałam lekko i wstałam.- Wracamy?
-Jasne- uśmiechnął się szeroko, po czym podszedł do mnie i mocno przytulił. Ufnie się w niego wtuliłam, a na moje usta wpłynął delikatny uśmiech.- Czy to moja zasługa?- zapytał Bartek wskazując palcem na moje usta.
-Jak najbardziej- odparłam patrząc mu w oczy.
-W takim razie będę starał się wywoływać go częściej.
-Na to liczę- zaśmialiśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną.- Bartek- westchnęłam po kilku minutach.
-Mów do mnie.
-Nie mogłeś zaparkować bliżej?
-Spacery nad morzem są zdrowe- pouczył mnie.
-Ale mnie bolą nogi.
-No to wskakuj na barana- zaśmiał się.
-Mówisz serio?- zapytałam zaskoczona.
-Pewnie. Gotowa?- kiwnęłam głową, a ten złapał mnie za uda i posadził na swoich barkach. Cały czas trzymał dłonie nad moimi kolanami, chcąc mnie ustrzec przed ewentualnym upadkiem. Pomimo tego, że uścisk siatkarza był dość pewny i tak cały czas kurczowo trzymałam się jego nadgarstków. Jakieś dziesięć minut później byliśmy już na parkingu. Bartek odstawił mnie na ziemię. Stałam na krawężniku, a on przy nim, więc byłam nieco mniej niższa od niego. Uśmiechnęłam się szeroko, pocałowałam jego policzek i powiedziałam:
-Dziękuję.
-Nie ma sprawy. Jeżeli zawsze będziesz mi tak dziękować, to mogę całe życie nosić cię na rękach- uśmiechnął się, złapał mnie za rękę i podeszliśmy do samochodu. SIatkarz otworzył mi drzwi, a kiedy usiadłam, zamknął je za mną. Po kilkunastu minutach Bartek zatrzymał się pod moim domem.
-Bardzo dziękuję za miłe popołudnie- uśmiechnęłam się i pocałowałam jego policzek. Złapałam za klamkę i już miałam wychodzić, ale Bartek złapał mnie za rękę i zapytał:
-Mogę liczyć na powtórkę?
-Jak się postarasz- puściłam mu oczko i ruszyłam do domu.
Razem z Bartkiem jeszcze tylko przez krótką chwilę przyglądaliśmy się wygłupom nastolatków, po czym przytuleni wróciliśmy do domu jego rodziców i oddaliśmy się w ramiona Morfeusza.
******************
Witam!
Przepraszam, wiem, że miałam być wcześniej, ale niestety, wyszło jak wyszło. Praktycznie cały rozdział jest wspomnieniem Zuzi, dlatego mam nadzieję, że nie zarypałam się czasowo.
Buziaki, Dream <3
Next powinien pojawić się na początku przyszłego tygodnia ;)
-Podrzucisz mnie do domu?
-Jasne, wsiadaj- odparł i otworzył mi drzwi. Skończył niedawno 18 lat, zrobił prawko, dostał samochód od rodziców, także mogę go wykorzystać.
-Dzięki- powiedziałam, kiedy siatkarz zajął miejsce kierowcy.- Mam stąd spory kawałek do domu.
-Nie no spoko. Nie ma problemu. Masz jakieś konkretne plany?
-Herbata, czekolada, łóżko i może jakiś serial albo film.
-To ja mam lepszy pomysł-uśmiechnął się pod nosem i skręcił w zupełnie inną stronę niż znajduje się mój dom.
-Bartek, prosiłam żebyś zawiózł mnie do domu.
-Mała proszę, daj mi jedną szansę- westchnął rzucając mi błagalne spojrzenie.
-Wysadź mnie tu- powiedziałam chwtając klamkę.
-Nie. Zuzia proszę. Pozwól mi spróbować.
-Masz trzy godziny- palnęłam.
-Ale nie będziesz negatywnie nastawiona od samego początku?- zapytał z nadzieją w głosie.
-Zgoda- uśmiechnęłam się. Co ja robię? Zwariowałam kompletnie. Zatrzymaliśmy się niedaleko promenady i opuściliśmy samochód. Bartek objął mnie ramieniem i zaczął prowadzić w tylko jemu znanym kierunku. Szłam tak opleciona kurkowym ramieniem i 'oddychałam morzem'. Nie był to zbyt ciepły dzień, więc ani trochę nie przeszkadzało mi to, że byłam do niego przytulona.
-Masz ochotę na watę?- zapytał uśmiechnięty Kurek.
-Tak!- pisnęłam jak mała dziewczynka. Ten tylko zaśmiał się pod nosem zamówił największą, jaką idzie zrobić. Już po chwili siedzieliśmy na niewysokim murku śmiejąc się i wcinając cukrowy przysmak. Kiedy zjedliśmy całość zza chmur wychyliło się Słońce, które delikatnie świeciło nam prostow twarz. Zdjęłam z bartkowego nosa okulary i założyłam je sobie.
-Co pani robi?- zapytał rozbawiony.
-Od dawna mi się podobały- odparłam lekko i zaczęłam machać nogami jak mała dziewczynka, ponieważ moje stopy nie sięały do ziemi.
-Fajnie wiedzieć- zaśmiał się siatkarz.- Idziemy dalej? Chcę ci pokazać pewne miejsce, na które ostatnio się natknąłem.
-Dobra, ale ja idę murkiem!- oznajmiłam zadowolona.
-Zwariowałaś? A jak spadniesz?
-Bez przesady- westchnęłam i zaczęłam iść. Bartek szedł obok murku i uważnie pilnował, co bym się z niego nie zrypała. Szliśmy tak wesoło rozmawiając. W pewnym momencie za bardzo zapatrzyłam się na morze i nie zauważyłam, że na murku jest podwyższenie, przez co się potknęłam. I już czułam, jak moja twarz spotyka się z rogiem murku, a następnie brukiem chodnika. Zamknęłam oczy i pisnęłam przerażona. Poczułam silne ręce, które złapały mnie w ostatniej chwili. Ze strachu o własne życie w moich oczach pojawiły się łzy. Bartek pomógł mi stanąć do pionu, a ja wtuliłam się w jego szerokoą klatkę piersiową i szepnęłam ciche:
-Dziękuję.
-Nie ma sprawy- odpowiedział i objął mnie rękoma, jeszcze mocniej przyciągając do swojego torsu.- Nic ci się nie stało?- zapytał po chwili.
-Nie, na szczęście nie- odparłam i odsunęłam się od niego. Przetarłam lekko załzawione oczy i oparłam się o nieszczęsny murek.
-Jesteś pewna, że wszystko w porządku?- spytał z troską obejmując mnie ramieniem.
-Tak, tak. Po prostu okropnie się przestraszyłam.
-Już spokojnie- powiedział i przyciągnął mnie do siebie bliżej. Po chwili, która w zasadzie nie wiem czy trwała dłużej czy krócej, delikatnie odsunęłam się od Kurka i cmoknęłam go w policzek. Na ustach siatkarza pojawił się delikatny, wesoły uśmiech.
-A za co to?- zapytał patrząc mi w oczy.
-Za uratowanie życia- odparłam lekko i wstałam.- To nadal chcesz mi coś pokazać?
-No jasne, że tak. Wracasz na murek?
-Nie bawi mnie to- powiedziałam wbijając mu palec w tors.- Ała! Mój palec. Twardą masz tą klatę- dodałam z uznaniem.
-Wiem przecież- zaśmiał się Bartek i wypiął dumnie pierś do przodu.
-No, no. Już się tak nie chwal- odparłam i poklepałam go tym razem całą dłonią.
-Dobra, dobra. Jak chcesz mnie podotykać wystarczyło powiedzieć- zaśmiał się i objął mnie ramieniem.
-Załatwimy to w jakimś mniej zaludnionym miejscu- również się zaśmiałam, a kilka osób krzywo na nas spojrzało.
-Bardzo chętnie- szepnął mi na ucho siatkarz, a ja poczułam ciarki na plecach. Nie dałam nic po sobie poznać i tylko delikatnie się uśmiechnęłam. Oparłam głowę na jego ramieniu i spojonym krokiem szliśmy w miejsce, które chciał mi pokazać.
-Pozwolisz, że odbiorę moją własność- powiedział i zdjął z mojego nosa okulary zakładając je sobie.
-No ej! Ja swoich nie mam, bo mi się ostatnio połamały. To jest nie fair!- dodałam i zrobiłam załamaną minę.
-No nie narzekaj- zaśmiał się i mocniej mnie objął.- No Zuzia no.
-No co Zuzia? Nie ma Zuzia.
-A ty nie jesteś Zuzia?
-A weź- machnęłam na niego ręką. Po kilku minutach naprawdę wolnego marszu znaleśliśmy się w miejscu, gdzie nie było nikogo. Przed nami znajdowało się niewielkie jeziorko, będące zapewne kiedyś częścią morza. Wokół niego rosły niewielkie brzózki i topole. Ale największego uroku całemu miejscu nadawały rosnące dosłownie wszędzie stokrotki. Powoli szok na mojej twarzy zmieniał się z zauroczenie tym miejscem. Kurek pociągnął mnie na niewielką ławkę, której wcześniej nie zauważyłam. Niestety była ona nieco większa niż krzesło, więc poniekąd zmuszona byłam usadowić się na kolanach siatkarza. Schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi i cicho powiedziałam:
-Dziękuję, że mnie tu zabrałeś.
-Dziękuję, że zgodziłaś się gdziekolwiek zabrać- odpowiedział i mocniej mnie do siebie przytulił.- Dlaczego?- zapytał nagle po kilku minutach ciszy.
-Co dlaczego?- odpowiedziałam pytaniem, niekoniecznie wiedząc, co chodzi po kurkowej głowie.
-Dlaczego tak ciężko jest się do ciebie zbliżyć? Każdego faceta, który walczy o coś więcej niż przyjaźń tak traktujesz, czy to ja mam jakieś specjalne względy?- westchnęłam słysząc jego słowa.
-Po prost się boję- odpowiedziałam po dłuższej chwili milczenia.
-Boisz?- wydawał się zaskoczony.
-Mój charakter jest dość specyficzny. Ciągła ironia, sarkazm, niezachwiana pewność siebie oraz wredota tak często zamieniająca się w chamstwo. Nie chcę, żeby ktoś mnie skrzywdził, więc jest granica. Niewielu ją przekroczyło. Ty doszedłeś jak narazie najdalej.
-O czym to świadczy?- zadał kolejne pytanie, a w jego oczach widziałam czającą się nadzieję.
-Jeżli ci zależy, ale tak naprawdę, to głupotą byłoby sobie teraz odpuścić- odpowiedziałam lekko i wstałam.- Wracamy?
-Jasne- uśmiechnął się szeroko, po czym podszedł do mnie i mocno przytulił. Ufnie się w niego wtuliłam, a na moje usta wpłynął delikatny uśmiech.- Czy to moja zasługa?- zapytał Bartek wskazując palcem na moje usta.
-Jak najbardziej- odparłam patrząc mu w oczy.
-W takim razie będę starał się wywoływać go częściej.
-Na to liczę- zaśmialiśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną.- Bartek- westchnęłam po kilku minutach.
-Mów do mnie.
-Nie mogłeś zaparkować bliżej?
-Spacery nad morzem są zdrowe- pouczył mnie.
-Ale mnie bolą nogi.
-No to wskakuj na barana- zaśmiał się.
-Mówisz serio?- zapytałam zaskoczona.
-Pewnie. Gotowa?- kiwnęłam głową, a ten złapał mnie za uda i posadził na swoich barkach. Cały czas trzymał dłonie nad moimi kolanami, chcąc mnie ustrzec przed ewentualnym upadkiem. Pomimo tego, że uścisk siatkarza był dość pewny i tak cały czas kurczowo trzymałam się jego nadgarstków. Jakieś dziesięć minut później byliśmy już na parkingu. Bartek odstawił mnie na ziemię. Stałam na krawężniku, a on przy nim, więc byłam nieco mniej niższa od niego. Uśmiechnęłam się szeroko, pocałowałam jego policzek i powiedziałam:
-Dziękuję.
-Nie ma sprawy. Jeżeli zawsze będziesz mi tak dziękować, to mogę całe życie nosić cię na rękach- uśmiechnął się, złapał mnie za rękę i podeszliśmy do samochodu. SIatkarz otworzył mi drzwi, a kiedy usiadłam, zamknął je za mną. Po kilkunastu minutach Bartek zatrzymał się pod moim domem.
-Bardzo dziękuję za miłe popołudnie- uśmiechnęłam się i pocałowałam jego policzek. Złapałam za klamkę i już miałam wychodzić, ale Bartek złapał mnie za rękę i zapytał:
-Mogę liczyć na powtórkę?
-Jak się postarasz- puściłam mu oczko i ruszyłam do domu.
Razem z Bartkiem jeszcze tylko przez krótką chwilę przyglądaliśmy się wygłupom nastolatków, po czym przytuleni wróciliśmy do domu jego rodziców i oddaliśmy się w ramiona Morfeusza.
******************
Witam!
Przepraszam, wiem, że miałam być wcześniej, ale niestety, wyszło jak wyszło. Praktycznie cały rozdział jest wspomnieniem Zuzi, dlatego mam nadzieję, że nie zarypałam się czasowo.
Buziaki, Dream <3
Next powinien pojawić się na początku przyszłego tygodnia ;)
niedziela, 2 lipca 2017
Rozdział 23
-Jak ci idzie?- zapytał Bartek obejmując mnie w pasie.
-Niekoniecznie już sięgam, ale boję się to przekazać tobie, bo znowu się zaplączesz- zaśmiałam się, a po chwili.... poczułam jak tracę grunt pod nogami. Pisnęłam zaskoczona i spojrzałam w dół, na głowę Bartka, który wziął mnie na swoje barki.
-Zwariowałeś?
-Oj, wieszaj lampki, nie narzekaj- powiedział i złapał mnie za uda, żebym nie spadła.
-Życie z tobą nigdy nie będzie nudne- zaśmiałam się.
-To dobrze?- zapytał, a ja w odpowiedzi pochyliłam się i szybko go pocałowałam.- To znaczy tak?
-Tak- odpowiedziałam i kontynuowałam wieszanie lampek. Po chwili w salonie pojawił się Kuba i zaczął podawać mi bombki. Kiedy skończyliśmy Bartek poszedł po nasze rzeczy do samochodu, a ja do kuchni pomóc pani Krysi.
-Co mam robić?- zapytałam szeroko się uśmiechając.
-Możesz zacząć lepić pierogi- powiedziała wskazując wycięte już kółka. Zabrałam się za przekazane mi zajęcie cicho nucąc pod nosem kolędę lecącą w radiu. - Jesteś szczęśliwa?- zapytała nagle, a ja podniosłam zaskoczona wzrok, ponieważ myślami byłam zupełnie gdzieś indziej.
-Skąd to pytanie?
-Chcę wiedzieć czy jesteś szczęśliwa z moim synem- uśmiechnęła się.
-Bardzo- odpowiedziałam.- Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego faceta- Nagle poczułam ręce, które oplotły mnie w pasie.
-Miło mi to słyszeć- powiedział Bartek i pocałował moją szyję.
-Mówię samą prawdę- uśmiechnęłam się. Ten odwrócił mnie przodem do siebie i namiętnie pocałował.
-Fuuuuu!- zaśmiał się Kuba wchodząc do kuchni.
-Sam niedługo będziesz robił podobnie- stwierdziłam, a Bartek jedynie pokazał mu język. Młodszy Kurek spłonął rumieńcem, a jego starszy brat rozbawiony stwierdził:
-Czyżbyś już to robił?
-Nie- odparł, a ja już wiedziałam.
-Nie umiesz kłamać, dokładnie jak twój brat.
-O wypraszam sobie! Umiem kłamać!- oburzył się Bartek.
-Nie- powiedziałam jednocześnie z jego mamą i zaczęłyśmy się śmiać.
Godzinę później wychodziłam z łazienki gotowa do wigilii. Miałam na sobie czerwoną sukienkę z 3/4 koronkowym rękawem i czarną wstążką w pasie. Włosy rozpuściłam i lekko pofalowałam. Na nogi założyłam wysokie, czarne szpilki. Zeszłam do salonu, w którym stał stół przygotowany na dzisiejszą kolację. Pomogłam pani Krysi przynieść wszystkie potrawy na stół wigilijny. Każdy stanął przy swoim miejscu, pan Adam wziął do ręki talerzyk z opłatkiem i zaczął:
-Bardzo cieszę się, że widzimy się w takim gronie. Kochani życzę Wam dużo szczęścia, radości i miłości oczywiście- mówiąc to spojrzał na mnie i Bartka, który złączył nasze dłonie. Wzięliśmy po jednym opłatku i zaczęliśmy się łamać. Najpierw odwróciłam się w stronę Bartka, uniosłam głowę patrząc mu prosto w oczy. Uśmiechnęłam widząc ich znajomy błękit.
-Kochanie wszystkiego, co najlepsze. Dużo szczęścia, radości, miłości ze mną oczywiście, cierpliwości dla mojej skromnej osoby. Żebyś już nigdy nie musiała płakać i cierpieć.
-Ja tobie życzę zdrówka przede wszystkim, bo ono jest najważniejsze ale również szczęścia, żeby cię ono nie opuszczało w żadnej z chwil. Dużo miłości i ciepełka- zakończyłam. Następnie połamałam się opłatkiem z resztą domowników. Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy konsumować wspaniałe potrawy. Cały wieczór minął w spokojniej, ciepłej i rodzinnej atmosferze.
Grubo po godzinie 22 Kuba i rodzice Bartka poszli spać, a my siedzieliśmy w salonie.
-Idziemy na spacer?- zapytał nagle mój siatkarz.
-O tej godzinie? Zwariowałeś?- odpowiedziałam pytaniem patrząc mu prosto w oczy.
-No weeeeź. Idziemy- jęknął ciągnąc mnie za rękę.
-Zwariowałeś- zawyrokowałam.- Ja nie chcę nigdzie iść. Zimno jest, spać mi się chce i w ogóle- dodałam przy czym machnęłam ręką ukazując to "w ogóle".
-Mała no weź. Czemu nie? Przejdziemy się, zaczerpniemy świeżego powietrza. Jutro już stąd wyjeżdżamy, a ja nawet nie odwiedzę mojego boiska- westchnął. Niezadowolona podniosłam z wygodnej kanapy mój tyłek i ruszyłam do pokoju, który zajmujemy, aby przebrać się w coś cieplejszego, kiedy zdjęłam sukienkę i zaczęłam ubierać dresy, poczułam dłonie lądujące na moich biodrach i szept przy uchu:
-Wiesz co, może jednak zostaniemy- po czym usta mojego siatkarza wylądowały na mojej szyi i zaczęły ją delikatnie całować.
-Nie, nie, nie. Chciałeś spacer, to zapraszam- odparłam do końca się ubierając i wyszłam, ciągnąc Bartka za sobą. Ubraliśmy się ciepło i zabraliśmy komplet kluczy. Zamknęliśmy drzwi i wyszliśmy na odśnieżone podwórko. Bartek złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w nieznanym mi kierunku. No dobra, może znanym, ale po ciemku to ja kompletnie nie mam pojęcia, gdzie my jesteśmy. Szliśmy jakieś dziesięć minut trzymając się za ręce i luźno rozmawiając na wszystkie tematy, które wpadły nam do głowy.
-Skąd pomysł na spacer?- zapytałam patrząc mu prosto w oczy.
-A tak jakoś- wzruszył ramionami.
-Okej- westchnęłam.
-Chodź- zaśmiał się wesoło Bartek i pociągnął mnie w jakąś boczną ścieżkę.
-Gdzie idziemy?- zapytałam patrząc na niego zaciekawiona.
-Nie poznajesz tego miejsca?- odpowiedział pytaniem zdziwiony.
-Jak mam poznawać coś, czego nie widzę- odparłam wzruszając ramionami.
-To teraz się przyjrzyj- szepnął stając za moimi plecami i mocno mnie przytulając. Spojrzałam na boisko do siatki, które było dokładnie odśnieżone i oświetlone. Stała na nim grupa nastolatków i odbijała piłkę wesoło się śmiejąc i rozmawiając. Wtedy uświadomiłam sobie, że jest to boisko, na którym Bartek stawiał swoje pierwsze kroki. Pokazał mi je, kiedy byłam z nim po raz pierwszy u jego rodziców.
-Zazdroszczę im- westchnęłam.
-Czego?- zapytał Bartek zaskoczony.
-Spójrz na nich. Są beztroscy, szczęśliwi a ich najczęstszym problemem jest zapewne to, aby znaleźć czas na spotkanie, bo mają pełno nauki. My też tacy byliśmy- odparłam ścierając z oka samotną łezkę.
-Hej, maleństwo- odwrócił mnie przodem do siebie i mocno przytulił gładząc dużą dłonią po plecach.- Czas leci. Jesteśmy już dorośli i mamy dużo więcej problemów.
-Ale zobacz. W Trójmieście mięliśmy tylu przyjaciół, mnóstwo wspaniałych chwil i wspomnień.
-Nasza pierwsza randka- uśmiechnął się uroczo, co zrobiłam również ja przypominając sobie tamtą sytuację.
*******************
No witam!
Jeżeli nie jesteś zagubionym wędrowcem, zapraszam do czytania.
Next koło środy/czwartku.
Dream <3
P.S. NASI JUNIORZY SĄ MISTRZAMI ŚWIATA!!!!
GRATULACJE PANOWIE <3
-Niekoniecznie już sięgam, ale boję się to przekazać tobie, bo znowu się zaplączesz- zaśmiałam się, a po chwili.... poczułam jak tracę grunt pod nogami. Pisnęłam zaskoczona i spojrzałam w dół, na głowę Bartka, który wziął mnie na swoje barki.
-Zwariowałeś?
-Oj, wieszaj lampki, nie narzekaj- powiedział i złapał mnie za uda, żebym nie spadła.
-Życie z tobą nigdy nie będzie nudne- zaśmiałam się.
-To dobrze?- zapytał, a ja w odpowiedzi pochyliłam się i szybko go pocałowałam.- To znaczy tak?
-Tak- odpowiedziałam i kontynuowałam wieszanie lampek. Po chwili w salonie pojawił się Kuba i zaczął podawać mi bombki. Kiedy skończyliśmy Bartek poszedł po nasze rzeczy do samochodu, a ja do kuchni pomóc pani Krysi.
-Co mam robić?- zapytałam szeroko się uśmiechając.
-Możesz zacząć lepić pierogi- powiedziała wskazując wycięte już kółka. Zabrałam się za przekazane mi zajęcie cicho nucąc pod nosem kolędę lecącą w radiu. - Jesteś szczęśliwa?- zapytała nagle, a ja podniosłam zaskoczona wzrok, ponieważ myślami byłam zupełnie gdzieś indziej.
-Skąd to pytanie?
-Chcę wiedzieć czy jesteś szczęśliwa z moim synem- uśmiechnęła się.
-Bardzo- odpowiedziałam.- Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego faceta- Nagle poczułam ręce, które oplotły mnie w pasie.
-Miło mi to słyszeć- powiedział Bartek i pocałował moją szyję.
-Mówię samą prawdę- uśmiechnęłam się. Ten odwrócił mnie przodem do siebie i namiętnie pocałował.
-Fuuuuu!- zaśmiał się Kuba wchodząc do kuchni.
-Sam niedługo będziesz robił podobnie- stwierdziłam, a Bartek jedynie pokazał mu język. Młodszy Kurek spłonął rumieńcem, a jego starszy brat rozbawiony stwierdził:
-Czyżbyś już to robił?
-Nie- odparł, a ja już wiedziałam.
-Nie umiesz kłamać, dokładnie jak twój brat.
-O wypraszam sobie! Umiem kłamać!- oburzył się Bartek.
-Nie- powiedziałam jednocześnie z jego mamą i zaczęłyśmy się śmiać.
Godzinę później wychodziłam z łazienki gotowa do wigilii. Miałam na sobie czerwoną sukienkę z 3/4 koronkowym rękawem i czarną wstążką w pasie. Włosy rozpuściłam i lekko pofalowałam. Na nogi założyłam wysokie, czarne szpilki. Zeszłam do salonu, w którym stał stół przygotowany na dzisiejszą kolację. Pomogłam pani Krysi przynieść wszystkie potrawy na stół wigilijny. Każdy stanął przy swoim miejscu, pan Adam wziął do ręki talerzyk z opłatkiem i zaczął:
-Bardzo cieszę się, że widzimy się w takim gronie. Kochani życzę Wam dużo szczęścia, radości i miłości oczywiście- mówiąc to spojrzał na mnie i Bartka, który złączył nasze dłonie. Wzięliśmy po jednym opłatku i zaczęliśmy się łamać. Najpierw odwróciłam się w stronę Bartka, uniosłam głowę patrząc mu prosto w oczy. Uśmiechnęłam widząc ich znajomy błękit.
-Kochanie wszystkiego, co najlepsze. Dużo szczęścia, radości, miłości ze mną oczywiście, cierpliwości dla mojej skromnej osoby. Żebyś już nigdy nie musiała płakać i cierpieć.
-Ja tobie życzę zdrówka przede wszystkim, bo ono jest najważniejsze ale również szczęścia, żeby cię ono nie opuszczało w żadnej z chwil. Dużo miłości i ciepełka- zakończyłam. Następnie połamałam się opłatkiem z resztą domowników. Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy konsumować wspaniałe potrawy. Cały wieczór minął w spokojniej, ciepłej i rodzinnej atmosferze.
Grubo po godzinie 22 Kuba i rodzice Bartka poszli spać, a my siedzieliśmy w salonie.
-Idziemy na spacer?- zapytał nagle mój siatkarz.
-O tej godzinie? Zwariowałeś?- odpowiedziałam pytaniem patrząc mu prosto w oczy.
-No weeeeź. Idziemy- jęknął ciągnąc mnie za rękę.
-Zwariowałeś- zawyrokowałam.- Ja nie chcę nigdzie iść. Zimno jest, spać mi się chce i w ogóle- dodałam przy czym machnęłam ręką ukazując to "w ogóle".
-Mała no weź. Czemu nie? Przejdziemy się, zaczerpniemy świeżego powietrza. Jutro już stąd wyjeżdżamy, a ja nawet nie odwiedzę mojego boiska- westchnął. Niezadowolona podniosłam z wygodnej kanapy mój tyłek i ruszyłam do pokoju, który zajmujemy, aby przebrać się w coś cieplejszego, kiedy zdjęłam sukienkę i zaczęłam ubierać dresy, poczułam dłonie lądujące na moich biodrach i szept przy uchu:
-Wiesz co, może jednak zostaniemy- po czym usta mojego siatkarza wylądowały na mojej szyi i zaczęły ją delikatnie całować.
-Nie, nie, nie. Chciałeś spacer, to zapraszam- odparłam do końca się ubierając i wyszłam, ciągnąc Bartka za sobą. Ubraliśmy się ciepło i zabraliśmy komplet kluczy. Zamknęliśmy drzwi i wyszliśmy na odśnieżone podwórko. Bartek złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w nieznanym mi kierunku. No dobra, może znanym, ale po ciemku to ja kompletnie nie mam pojęcia, gdzie my jesteśmy. Szliśmy jakieś dziesięć minut trzymając się za ręce i luźno rozmawiając na wszystkie tematy, które wpadły nam do głowy.
-Skąd pomysł na spacer?- zapytałam patrząc mu prosto w oczy.
-A tak jakoś- wzruszył ramionami.
-Okej- westchnęłam.
-Chodź- zaśmiał się wesoło Bartek i pociągnął mnie w jakąś boczną ścieżkę.
-Gdzie idziemy?- zapytałam patrząc na niego zaciekawiona.
-Nie poznajesz tego miejsca?- odpowiedział pytaniem zdziwiony.
-Jak mam poznawać coś, czego nie widzę- odparłam wzruszając ramionami.
-To teraz się przyjrzyj- szepnął stając za moimi plecami i mocno mnie przytulając. Spojrzałam na boisko do siatki, które było dokładnie odśnieżone i oświetlone. Stała na nim grupa nastolatków i odbijała piłkę wesoło się śmiejąc i rozmawiając. Wtedy uświadomiłam sobie, że jest to boisko, na którym Bartek stawiał swoje pierwsze kroki. Pokazał mi je, kiedy byłam z nim po raz pierwszy u jego rodziców.
-Zazdroszczę im- westchnęłam.
-Czego?- zapytał Bartek zaskoczony.
-Spójrz na nich. Są beztroscy, szczęśliwi a ich najczęstszym problemem jest zapewne to, aby znaleźć czas na spotkanie, bo mają pełno nauki. My też tacy byliśmy- odparłam ścierając z oka samotną łezkę.
-Hej, maleństwo- odwrócił mnie przodem do siebie i mocno przytulił gładząc dużą dłonią po plecach.- Czas leci. Jesteśmy już dorośli i mamy dużo więcej problemów.
-Ale zobacz. W Trójmieście mięliśmy tylu przyjaciół, mnóstwo wspaniałych chwil i wspomnień.
-Nasza pierwsza randka- uśmiechnął się uroczo, co zrobiłam również ja przypominając sobie tamtą sytuację.
*******************
No witam!
Jeżeli nie jesteś zagubionym wędrowcem, zapraszam do czytania.
Next koło środy/czwartku.
Dream <3
P.S. NASI JUNIORZY SĄ MISTRZAMI ŚWIATA!!!!
GRATULACJE PANOWIE <3
niedziela, 21 maja 2017
Rozdział 22
24 grudnia, Wigilia.
Budzę się czując, że zaczyna brakować mi tlenu. Otwieram leniwie oczy i zauważam, że jestem przygnieciona przez Bartka.
-Kurek dusisz!- jęczę szturając go w ramię. Oczywiście nie zareagował.- Bartek! Ja rodzę!- zaczęłam się drzeć jak opętana.- Kurek! Ojcem będziesz!
-Co??!!- ryknął Bartek gwałtownie się podnosząc. Zaczęłam się śmiać z jego reakcji.- Zuzia, ale ty nie jesteś w ciąży- zauważył. Co za bystrzak! Podrapał się niepewnie po głowie, a ja znowu zaczęłam się z niego śmiać. Jejciu, jak on mnie potrafi z samego rana rozbawić. Dobrze mieć takiego Kurka.
-Musiałam cię jakoś obudzić, bo nie mogłam oddychać- odparłam, kiedy już przestałam się śmiać.
-Tyyyy!- wskazał na mnie oskarżycielsko palcem.
-Co?
-To!- krzyknął i usiadł na mnie okrakiem, po czym zaczął łaskotać.
-Nie!- zaczęłam piszczeć.- Przestań!
-Poproś- zażądał cały czas mnie łaskocząc.
-Proszę!- pisnęłam.
-No dobra- mruknął i przestał mnie łaskotać, po czym położył się na mnie i mocno przytulił.
-Zdecydowanie wolę, jak leżymy odwrotnie. Wtedy nie gnieciesz mi cycków- westchnęłam. Bartek momentalnie nas odwrócił, tak, że to teraz ja leżałam na nim. Pisnęłam zaskoczona gwałtownością jego ruchu.
-Zadowolona?- zapytał kładąc ręce na moich biodrach.
-Nawet nie wiesz jak bardzo- odpowiedziałam przytulając się do niego. Po dłuższej chwili ciszy Bartek powiedział:
-Wiesz, że zaraz musimy wstawać. Za dwie godziny mamy się spotkać z Olą i Piotrkiem, żeby złożyć sobie życzenia. A potem jedziemy do moich rodziców- no tak. Najpierw wymieniamy się życzeniami z przyjaciółmi, a potem wigilię spędzamy u rodziców Kurka.
-Czy ty zawsze musisz wszystko psuć? Tak fajnie mi się leży- odparłam i rozwaliłam się na łóżku.
-To poleż jeszcze trochę, a ja zrobię śniadanie- uśmiechnął się mój siatkarz, pocałował mnie i ruszył do kuchni. Po dziesięciu minutach samotne leżenie mi się znudziło, wstałam i podreptałam boso do kuchni. Oparłam się o framugę drzwi i obserwowałam wyczyny mojego mężczyzny w kuchni. Powoli do niego podeszłam i przytuliłam się do jego pleców.
-Już nie leniuchujesz?- zapytał kontynuując robienie śniadania.
-Bez ciebie jest tam strasznie nudno- westchnęłam i usiadłam na blacie, na którym obok Bartek robił kanapki.
-A wiesz, że wszystko popsułaś?
-Dlaczego?
-Bo chciałem cię tu przynieść- uśmiechnął się i cmoknął mnie w usta.
-Mam wrócić?
-To chyba oczywiste- zaczął się śmiać, a ja razem z nim. Wróciłam więc do pokoju i zadowolona rzuciłam się na łóżko. Po kilku minutach pojawił się Bartek z wesołym uśmiechem. Wziął mnie na ręce i ruszył do kuchni. Posadził na krześle i usiadł po drugiej stronie.
-Smacznego- powiedzieliśmy jednocześnie.
Dwie godziny później staliśmy przed drzwiami mieszkania Oli i Piotrka.
-Wchodźcie, wchodźcie!- powiedziała moja przyjaciółka otwierając drzwi. Po chwili siedzieliśmy już w salonie Nowakowskich i łamaliśmy się opłatkiem. Dość szybko złożyliśmy sobie życzenia, ponieważ i my i oni się spieszyliśmy. Dochodziła 10, a koło 15-16 chcieliśmy być na miejscu.
-To tak kochana! Wszystkiego, co najlepsze. Szczęścia, miłości i czego tam sobie wymarzyłaś. Takich małych Kurków. Żebyś już nigdy nie musiała od nas uciekać. Wyjaśnienia spraw z przeszłości- zakończyła, ostatnie zdanie praktycznie szepcząc.
-No, a ja ci życzę, żeby Piotruś miał do ciebie cierpliwość, spełnienia wszystkich marzeń, dużo, dużo szczęścia i mnóstwa powodów do radości. Gromadki dzieci, w przyszłości. No i żeby wasze wesele było takie, jak sobie wymarzycie- odpowiedziałam życzeniami i się uściskałyśmy. Następnie podeszłam do Piotrka i z nim też złożyłam sobie życzenia. Uściskaliśmy się, po czym razem z Nowakowskimi opuściliśmy ich blok. Pomachaliśmy sobie i oni ruszyli do Gdańska, a my do Nysy.
-Za jakieś dwadzieścia minut będziemy na miejscu- zakomunikował Bartek, który siedział za kierownicą.
-O jeny- westchnęłam.- Co tak właściwie powiedziałeś rodzicom?- zapytałam, ponieważ do tej pory nie mięliśmy okazji odwiedzić rodziców Bartka.
-Że chcę im przedstawić dziewczynę, z którą jestem od kilku miesięcy i na której cholernie mi zależy. Dodałem też, że ona sprawia, że jestem najszczęśliwszy na świecie i chcę, żeby spędziła z nami święta- odpowiedział, a z każdym jego słowem uśmiech na mojej twarzy stawał się większy.
-A powiedziałeś im że to ja?
-Jakoś mi umknęło. Ale wiesz... Mama cię uwielbia, tata zresztą też. A Kuba... Cóż, Kuba bardzo się ucieszy, bo kiedy dowiedział się, że zerwaliśmy to nakrzyczał na mnie i powiedział, że mam cię błagać o przebaczenie na kolanach, bo jesteś najlepszym, co mnie mogło spotkać w życiu. I wiesz co? Miał zajebistą rację- uśmiechnęłam się na jego słowa i poczułam samotną łzę, która spłynęła po moim policzku.- Zuzia, słoneczko, nie płacz.
-To ze szczęścia- odparłam i wytarłam policzek.
-Gotowa?- zapytał parkując przed znajomym domem. Byłam tu już kilkukrotnie, jeszcze kiedy byliśmy razem.
-Oczywiście- uśmiechnęłam się. Bartek wysiadł i podszedł otworzyć mi drzwi. Wysiadłam i splotłam swoje palce z jego. Kurek szeroko się uśmiechnął i ruszyliśmy do drzwi. Zadzwoniliśmy dzwonkiem.
-Adam, otwórz! Kuba pewnie zapomniał kluczy!- usłyszeliśmy krzyk pani Krysi.
-Już, już!- odpowiedział jej mąż.- Oj, źle z tobą kobieto, jak swoich synów już nie odróżniasz- zaśmiał się i przywitał z Bartkiem.
-Co ty pleciesz?- zapytała pani Kurek i wyszła z kuchni. Widząc swojego starszego syna szeroko się uśmiechnęła i mocno go uściskała.
-Kogo to moje oczy widzą!- ucieszył się pan Adam.- Zuzia, dziecko drogie! Niech no ja cię uściskam- powiedział i mocno mnie objął. Odwzajemniłam tym samym szeroko się uśmiechając.
-Zuzia? To ciebie nam tutaj przywiózł? Ja zawsze wiedziałam, że wy do siebie wrócicie! No bo jakżeby inaczej. Bez siebie nigdy nie bylibyście szczęśliwi- odparła i również mocno mnie uściskała. Odpowiedziałam jej tym samym i powiedziałam.
-Dzień dobry. Miło państwa znowu widzieć.
-Wiele bym się spodziewała, ale nie tego, że zobaczę ciebie! Chociaż w głębi duszy na to liczyłam.
-Bardzo miło mi to słyszeć.
-Dobra, rozbierajcie się! Choinkę trzeba ubrać, samo to się nie zrobi. Kuba po tym jak wczoraj cały ogród ozdobił lampkami powiedział, że ma dość i wam to zostawia- uśmiechnął się pan Adam.
-W takim razie do roboty- odpowiedziałam również uśmiechnięta.- Jak skończę, to przyjdę pomóc pani w kuchni- dodałam.
-Nie ma potrzeby, kochana.
-Zawsze tak pani mówi- machnęłam ręką. Ruszyliśmy z Bartkiem do salonu i zaczęliśmy rozplątywać lampki.
-Kochanie, pomożesz?- zapytał Bartek. Podniosłam ostrożnie wzrok i zobaczyłam Kurka zaplątanego w lampki choinkowe. Zamrugałam kilkukrotnie i zaczęłam się śmiać.
-Kotku, jakim cudem takie małe lampki pokonały takiego dużego faceta?
-Jest ich za dużo. A na boisku piłka jest tylko jedna- zauważył i również zaczął się śmiać. Wyplątałam go z lampek i wysłałam po bombki, uznając że to będzie bezpieczniejsze. Nie dla niego. Dla tych biednych lampek. Kiedy kończyłam zakładanie ich do połowy choinki, Bartek wszedł stawiając na podłodze trzy kartony i ruszył po dwa ostatnie. Nagle usłyszałam trzask drzwi.
-Już jestem- krzyknął znajomy głos. Kuba.
-Cześć- powiedział Bartek i ruszył przywitać się z bratem. Słyszałam strzępki wesołej rozmowy.- Chodź. Poznasz moją dziewczynę- zaproponował mój siatkarz.
-Nie chcę. Doskonale wiesz, że z żadną nie będziesz szczęśliwy. Tylko z Zuzą. Obaj to wiemy- no proszę. Jak na piętnastolatka wypowiada się pięknie.
-Daj jej szansę. Proszę- odpowiedział Bartek. Usłyszałam głośne westchnienie i kroki. Kiedy byłam pewna, że weszli do salonu, odwróciłam się uśmiechnięta.
-Zuza?!- zapytał Kuba. Chłopak trochę się zmienił od mojej ostatniej wizyty, nie powiem, że nie.
-Cześć Kubuś.
-Ten idiota wreszcie poszedł po rozum do głowy i wróciliście do siebie?- zapytał, a jego mama z kuchni fuknęła:
-Jakub, słownictwo!
-Tak- odpowiedziałam, a ten uśmiechnął się szeroko i ruszył w moją stronę, po czym mocno mnie przytulił.
-Tak bardzo się cieszę. Myślałem, że to będzie kolejna głupia flądra- szepnął mi na ucho. Zaśmiałam się cicho i naśladując panią Krysię powiedziałam:
-Jakub, słownictwo!- po chwili oderwaliśmy się od siebie, a młodszy Kurek ruszył odnieść swoje rzeczy do pokoju.
-Jak ci idzie?- zapytał Bartek obejmując mnie w pasie.
-Niekoniecznie już sięgam, ale boję się to przekazać tobie, bo znowu się zaplączesz- zaśmiałam się, a po chwili...
************************
Witam cześć i czołem!
Zapraszam do czytania, mam dzisiaj taką wenę, że po prostu mnie ponosi. Co o tym sądzicie?
Zaraz pojawi się rozdział na moim drugim blogu, na któy serdecznie Was zapraszam http://unusual-perfect-story.blogspot.com/
Buziaki, Dream <3
P.S. Zapraszam do spisu na który niedawno trafiłam http://slowem-szyte.blogspot.com/
Budzę się czując, że zaczyna brakować mi tlenu. Otwieram leniwie oczy i zauważam, że jestem przygnieciona przez Bartka.
-Kurek dusisz!- jęczę szturając go w ramię. Oczywiście nie zareagował.- Bartek! Ja rodzę!- zaczęłam się drzeć jak opętana.- Kurek! Ojcem będziesz!
-Co??!!- ryknął Bartek gwałtownie się podnosząc. Zaczęłam się śmiać z jego reakcji.- Zuzia, ale ty nie jesteś w ciąży- zauważył. Co za bystrzak! Podrapał się niepewnie po głowie, a ja znowu zaczęłam się z niego śmiać. Jejciu, jak on mnie potrafi z samego rana rozbawić. Dobrze mieć takiego Kurka.
-Musiałam cię jakoś obudzić, bo nie mogłam oddychać- odparłam, kiedy już przestałam się śmiać.
-Tyyyy!- wskazał na mnie oskarżycielsko palcem.
-Co?
-To!- krzyknął i usiadł na mnie okrakiem, po czym zaczął łaskotać.
-Nie!- zaczęłam piszczeć.- Przestań!
-Poproś- zażądał cały czas mnie łaskocząc.
-Proszę!- pisnęłam.
-No dobra- mruknął i przestał mnie łaskotać, po czym położył się na mnie i mocno przytulił.
-Zdecydowanie wolę, jak leżymy odwrotnie. Wtedy nie gnieciesz mi cycków- westchnęłam. Bartek momentalnie nas odwrócił, tak, że to teraz ja leżałam na nim. Pisnęłam zaskoczona gwałtownością jego ruchu.
-Zadowolona?- zapytał kładąc ręce na moich biodrach.
-Nawet nie wiesz jak bardzo- odpowiedziałam przytulając się do niego. Po dłuższej chwili ciszy Bartek powiedział:
-Wiesz, że zaraz musimy wstawać. Za dwie godziny mamy się spotkać z Olą i Piotrkiem, żeby złożyć sobie życzenia. A potem jedziemy do moich rodziców- no tak. Najpierw wymieniamy się życzeniami z przyjaciółmi, a potem wigilię spędzamy u rodziców Kurka.
-Czy ty zawsze musisz wszystko psuć? Tak fajnie mi się leży- odparłam i rozwaliłam się na łóżku.
-To poleż jeszcze trochę, a ja zrobię śniadanie- uśmiechnął się mój siatkarz, pocałował mnie i ruszył do kuchni. Po dziesięciu minutach samotne leżenie mi się znudziło, wstałam i podreptałam boso do kuchni. Oparłam się o framugę drzwi i obserwowałam wyczyny mojego mężczyzny w kuchni. Powoli do niego podeszłam i przytuliłam się do jego pleców.
-Już nie leniuchujesz?- zapytał kontynuując robienie śniadania.
-Bez ciebie jest tam strasznie nudno- westchnęłam i usiadłam na blacie, na którym obok Bartek robił kanapki.
-A wiesz, że wszystko popsułaś?
-Dlaczego?
-Bo chciałem cię tu przynieść- uśmiechnął się i cmoknął mnie w usta.
-Mam wrócić?
-To chyba oczywiste- zaczął się śmiać, a ja razem z nim. Wróciłam więc do pokoju i zadowolona rzuciłam się na łóżko. Po kilku minutach pojawił się Bartek z wesołym uśmiechem. Wziął mnie na ręce i ruszył do kuchni. Posadził na krześle i usiadł po drugiej stronie.
-Smacznego- powiedzieliśmy jednocześnie.
Dwie godziny później staliśmy przed drzwiami mieszkania Oli i Piotrka.
-Wchodźcie, wchodźcie!- powiedziała moja przyjaciółka otwierając drzwi. Po chwili siedzieliśmy już w salonie Nowakowskich i łamaliśmy się opłatkiem. Dość szybko złożyliśmy sobie życzenia, ponieważ i my i oni się spieszyliśmy. Dochodziła 10, a koło 15-16 chcieliśmy być na miejscu.
-To tak kochana! Wszystkiego, co najlepsze. Szczęścia, miłości i czego tam sobie wymarzyłaś. Takich małych Kurków. Żebyś już nigdy nie musiała od nas uciekać. Wyjaśnienia spraw z przeszłości- zakończyła, ostatnie zdanie praktycznie szepcząc.
-No, a ja ci życzę, żeby Piotruś miał do ciebie cierpliwość, spełnienia wszystkich marzeń, dużo, dużo szczęścia i mnóstwa powodów do radości. Gromadki dzieci, w przyszłości. No i żeby wasze wesele było takie, jak sobie wymarzycie- odpowiedziałam życzeniami i się uściskałyśmy. Następnie podeszłam do Piotrka i z nim też złożyłam sobie życzenia. Uściskaliśmy się, po czym razem z Nowakowskimi opuściliśmy ich blok. Pomachaliśmy sobie i oni ruszyli do Gdańska, a my do Nysy.
-Za jakieś dwadzieścia minut będziemy na miejscu- zakomunikował Bartek, który siedział za kierownicą.
-O jeny- westchnęłam.- Co tak właściwie powiedziałeś rodzicom?- zapytałam, ponieważ do tej pory nie mięliśmy okazji odwiedzić rodziców Bartka.
-Że chcę im przedstawić dziewczynę, z którą jestem od kilku miesięcy i na której cholernie mi zależy. Dodałem też, że ona sprawia, że jestem najszczęśliwszy na świecie i chcę, żeby spędziła z nami święta- odpowiedział, a z każdym jego słowem uśmiech na mojej twarzy stawał się większy.
-A powiedziałeś im że to ja?
-Jakoś mi umknęło. Ale wiesz... Mama cię uwielbia, tata zresztą też. A Kuba... Cóż, Kuba bardzo się ucieszy, bo kiedy dowiedział się, że zerwaliśmy to nakrzyczał na mnie i powiedział, że mam cię błagać o przebaczenie na kolanach, bo jesteś najlepszym, co mnie mogło spotkać w życiu. I wiesz co? Miał zajebistą rację- uśmiechnęłam się na jego słowa i poczułam samotną łzę, która spłynęła po moim policzku.- Zuzia, słoneczko, nie płacz.
-To ze szczęścia- odparłam i wytarłam policzek.
-Gotowa?- zapytał parkując przed znajomym domem. Byłam tu już kilkukrotnie, jeszcze kiedy byliśmy razem.
-Oczywiście- uśmiechnęłam się. Bartek wysiadł i podszedł otworzyć mi drzwi. Wysiadłam i splotłam swoje palce z jego. Kurek szeroko się uśmiechnął i ruszyliśmy do drzwi. Zadzwoniliśmy dzwonkiem.
-Adam, otwórz! Kuba pewnie zapomniał kluczy!- usłyszeliśmy krzyk pani Krysi.
-Już, już!- odpowiedział jej mąż.- Oj, źle z tobą kobieto, jak swoich synów już nie odróżniasz- zaśmiał się i przywitał z Bartkiem.
-Co ty pleciesz?- zapytała pani Kurek i wyszła z kuchni. Widząc swojego starszego syna szeroko się uśmiechnęła i mocno go uściskała.
-Kogo to moje oczy widzą!- ucieszył się pan Adam.- Zuzia, dziecko drogie! Niech no ja cię uściskam- powiedział i mocno mnie objął. Odwzajemniłam tym samym szeroko się uśmiechając.
-Zuzia? To ciebie nam tutaj przywiózł? Ja zawsze wiedziałam, że wy do siebie wrócicie! No bo jakżeby inaczej. Bez siebie nigdy nie bylibyście szczęśliwi- odparła i również mocno mnie uściskała. Odpowiedziałam jej tym samym i powiedziałam.
-Dzień dobry. Miło państwa znowu widzieć.
-Wiele bym się spodziewała, ale nie tego, że zobaczę ciebie! Chociaż w głębi duszy na to liczyłam.
-Bardzo miło mi to słyszeć.
-Dobra, rozbierajcie się! Choinkę trzeba ubrać, samo to się nie zrobi. Kuba po tym jak wczoraj cały ogród ozdobił lampkami powiedział, że ma dość i wam to zostawia- uśmiechnął się pan Adam.
-W takim razie do roboty- odpowiedziałam również uśmiechnięta.- Jak skończę, to przyjdę pomóc pani w kuchni- dodałam.
-Nie ma potrzeby, kochana.
-Zawsze tak pani mówi- machnęłam ręką. Ruszyliśmy z Bartkiem do salonu i zaczęliśmy rozplątywać lampki.
-Kochanie, pomożesz?- zapytał Bartek. Podniosłam ostrożnie wzrok i zobaczyłam Kurka zaplątanego w lampki choinkowe. Zamrugałam kilkukrotnie i zaczęłam się śmiać.
-Kotku, jakim cudem takie małe lampki pokonały takiego dużego faceta?
-Jest ich za dużo. A na boisku piłka jest tylko jedna- zauważył i również zaczął się śmiać. Wyplątałam go z lampek i wysłałam po bombki, uznając że to będzie bezpieczniejsze. Nie dla niego. Dla tych biednych lampek. Kiedy kończyłam zakładanie ich do połowy choinki, Bartek wszedł stawiając na podłodze trzy kartony i ruszył po dwa ostatnie. Nagle usłyszałam trzask drzwi.
-Już jestem- krzyknął znajomy głos. Kuba.
-Cześć- powiedział Bartek i ruszył przywitać się z bratem. Słyszałam strzępki wesołej rozmowy.- Chodź. Poznasz moją dziewczynę- zaproponował mój siatkarz.
-Nie chcę. Doskonale wiesz, że z żadną nie będziesz szczęśliwy. Tylko z Zuzą. Obaj to wiemy- no proszę. Jak na piętnastolatka wypowiada się pięknie.
-Daj jej szansę. Proszę- odpowiedział Bartek. Usłyszałam głośne westchnienie i kroki. Kiedy byłam pewna, że weszli do salonu, odwróciłam się uśmiechnięta.
-Zuza?!- zapytał Kuba. Chłopak trochę się zmienił od mojej ostatniej wizyty, nie powiem, że nie.
-Cześć Kubuś.
-Ten idiota wreszcie poszedł po rozum do głowy i wróciliście do siebie?- zapytał, a jego mama z kuchni fuknęła:
-Jakub, słownictwo!
-Tak- odpowiedziałam, a ten uśmiechnął się szeroko i ruszył w moją stronę, po czym mocno mnie przytulił.
-Tak bardzo się cieszę. Myślałem, że to będzie kolejna głupia flądra- szepnął mi na ucho. Zaśmiałam się cicho i naśladując panią Krysię powiedziałam:
-Jakub, słownictwo!- po chwili oderwaliśmy się od siebie, a młodszy Kurek ruszył odnieść swoje rzeczy do pokoju.
-Jak ci idzie?- zapytał Bartek obejmując mnie w pasie.
-Niekoniecznie już sięgam, ale boję się to przekazać tobie, bo znowu się zaplączesz- zaśmiałam się, a po chwili...
************************
Witam cześć i czołem!
Zapraszam do czytania, mam dzisiaj taką wenę, że po prostu mnie ponosi. Co o tym sądzicie?
Zaraz pojawi się rozdział na moim drugim blogu, na któy serdecznie Was zapraszam http://unusual-perfect-story.blogspot.com/
Buziaki, Dream <3
P.S. Zapraszam do spisu na który niedawno trafiłam http://slowem-szyte.blogspot.com/
Subskrybuj:
Posty (Atom)