-Niech mówi ktokolwiek- irytowałam się coraz bardziej.
-Zuś- szepnął, a ja już wiedziałam. Ostatni raz mówił do mnie tym tonem, gdy...
-Żartujesz, prawda? Powiedz, że to głupi żart! Zacznij się śmiać do jasnej cholery!
-Mała, to nie żart- westchnął i mnie przytulił. Osuwałam się w jego ramionach zanosząc się płaczem. Widziałam jak Ada przytuliła się do Damiana.
-Mama wie?- zapytałam.
-Nie. Nie chcięliśmy psuć jej świąt- westchnął mój starszy brat.
-Dlaczego?- szepnęłam prawie niesłyszalnie.
-Sam chciałbym to wiedzieć, maleństwo.
-Oni muszą się dowiedzieć- powiedziałam na tyle głośno, by całe rodzeństwo mnie usłyszało.
-Ale... Jak my im niby mamy to powiedzieć?- zapytała Ada załamana.
-Myślisz, że dla nas to jest łatwe?- odpowiedział jej Szymon pytaniem.
-Nie ma co się kłócić. Musimy się wspierać i poradzić z tym problemem razem- odparł Damian.
-Gdyby nie powaga sytuacji, stwierdziłabym, że fascynuje mnie, że właśnie ty udzielasz takich porad- uśmiechnęłam się lekko. Ada parsknęła śmiechem tak, że się osmarkała.
-Widzicie, nawet w tak kiepskiej sytuacji umiemy się pośmiać- zauważył Damian.
-Może im powiemy?- zapytałam.
-Nie mamy wyjścia- westchnęła Ada. Szybko nakroiłyśmy ciasta i weszliśmy do salonu.
-Coś się stało?- zapytała mama przerażona, kieda nas zobaczyła. Opuściliśmy wszyscy głowy i usiedliśmy.
-Musimy porozmawiać- zaczął Szymon.
-Dzieciaki, co się dzieje?- zadała kolejne pytanie irytując się.
-Mamo, to nie jest takie proste- westchnęła Ada.
-No mówcie!- zaczął irytować się tata.
-Chodzi o to, że...- próbował wydusić Damian.
-On wrócił- wyszeptałam. Jednak każdy usłyszał. Mama zamarła, wiedząc co mam na myśli. Tata zacisnął dłonie w pięści, wstał i zaczął nerwowo kręcić się po pomieszczeniu. A dziadek ukrył twarz w dłoniach. Wojtek zamknął oczy i oparł się o zagłówek kanapy nerwowo nad czymś rozmyślając. Jego zdenerwowanie można było poznać po nodze, która w nierównym i nienaturalnie szybkim tempie stukała o podłogę. Objął on moją siostrę ramieniem i w uspokajającym geście zaczął głaskać po plecach.
-O co chodzi?- zapytała wreszcie Ala przerywając martwą ciszę.- Kto wrócił? Kim on jest?- zadawałą pytania, ale nikt nic nie mówił. Marta i Bartek również wyglądali na zdezorientowanych.
-To może ja- zaczęłam.- On, to Bogdan Laskowik. Jest on- urwałam szukając odpowiedniego słowa.- Określmy go jako dawcę nasienia. Jest on ojcem całej naszej czwórki. Opowiem wam tą historię od samego początku i chciałabym, żebyście mi nie przerywali. Ponad 25 lat temu nasza mama poznała Laskowika na jednej z imprez. Wydawał się idealny. Miły, czarujący. Spędzili cudowny tydzień tu, w Gdańsku. Potem on musiał wracać do Stanów do pracy, ale miał przyjechać za rok. Po dwóch miesiącach okazało się, że mama jest z Adą w ciąży. Powiadomiła go, urodziła dziecko i byli w takim, nazwijmy to, związku na odległość. Rok później znów przyjechał on na tydzień i poznał kilkumiesięczną Adę. Był w Polsce przez dwa tygodnie, które spędzili we trójkę. Przysyłał jakieś pieniądze, kontaktował się. A mama była w ciąży po raz drugi. Z chłopakami. Kiedy go poinformowała, już nie był taki szczęśliwy. Ale zaakceptował to. Znów po roku przyjechał do Polski. I po kilku dniach spędzonych z mamą powiedział jej, że to nie jest życie dla niego. Nie ma ochoty jako dwudziestoparolatek babrać się w pieluchach. I wyjechał. Mama jakoś sobie radziła. Było jej ciężko, ale pomogli jej babcia i dziadek- tu uśmiechnęłam się do dziadka.- I po dwóch miesiącach życia w utartym rytmie mama zaczęła się strasznie źle czuć. Pojechała do lekarza i dowiedziała się, że znowu jest w ciąży. Ze mną. To załamało jej świat. Była bez pracy, z trójką małych dzieci i czwartym w drodze. Z historii, którą słyszałam wiele razy wiem, że wtedy mama poznała człowieka, który stał się dla nas ojcem. Prawdziwym. Nie obchodziło go to, że nie jesteśmy jego rodzonymi dziećmi. Zaczął traktować nas jak swoje własne. Wychowywał, chronił, troszczył się, kochał- wymieniałam, a w moich oczach gromadziły się łzy.- Woził nas do przedszkola, szkoły, na dodatkowe zajęcia. Po prostu był. Pokochał całą naszą piątkę i stworzył prawdziwą rodzinę- zakończyłam, wstałam i podeszłam do człowieka, który sprawił, że miałam normalnie dzieciństwo i mocno go przytuiłam. Odwzajemnił uścisk i szepnął na ucho słowa, których tak bardzo potrzebowałam.
-Będzie dobrze. Poradzimy sobie z tym córeczko.
-Wiem tato- uśmiechnęłam się i poczułam, jak ktoś obejmuje nas z prawej strony. Kątem oka zauważyłam, że to Ada. Po chwili dołączyli rónież Damian i Szymon. Usłyszeliśmy szloch. Spojrzeliśmy na mamę, która płakała siedząc w fotelu.
-Zawsze żałowałam, że to nie są twoje dzieci- wyznała patrząc na tatę.- Teraz widzę, że to błąd. Bo ty jesteś ich ojcem. Nikt inny- po czym wstała i nas przytuliła. Powoli widziałam jak na twarzach Marty, Ali i Bartka zaskoczenie przeradza się w zrozumienie.
-To chyba czas na drugą część historii- westchnął Szymon. Usiedliśmy i mój brat kontynuuował.- On nie wiedział, że ma czwórkę dzieci. Był przekonany, że jest ich tylko trójka. I wrócił osiem lat temu. Wtedy tylko Ada znała Wojtka, my was jeszcze nie znaliśmy- tu posłał spojrzenie Marcie, Ali i Bartkowi.- Przyjechał. Chciał wrócić. Kiedy drzwi otworzyła mu Zuzia, a za jej plecami pojawił się tata myślał, że pomylił domy. Ale wtedy z kuchni wyszła mama. Upuściła na podłogę talerz który miała w rękach. I razem z tym talerzem roztrzaskał się nasz spokój. Przez kilka miesięcy nachodził nas, dręczył. Raz przyszedł z policją i opieką społeczną, że niby się nad nami znencają, a on jest naszym ojcem i może nas zabrać. Tylko zawsze zaznaczał, że tylko najstarsza trójka to jego dzieci, a Zuzkę określał- tu urwał widząc po mojej minie, że pamiętam każde paskudne słowo jakie padło z jego ust. Bartek jak by instynktownie mnie do siebie przytulił, a Damian kontunuował.- Nie zbyt ładnie. I jak przyszedł z tą policją i resztą orszaku sprawdzono papiery. I wtedy przeżył niesamowity szok, bo nigdzie nie było choćby wzmianki o jego osobie. W każdej rubryce, gdzie był "ojciec" wpisano właśnie tatę. Było z tym troche załatwiania, ale znajomości w urzędzie miasta załatwiły sprawę.
-Ten człowiek to szaleniec, czego chce tym razem?- zapytał dziadek, który do tej pory wydawał się nieobecny.
-Też chcielibyśmy wiedzieć- westchnął Szymon i przytulił mamę. Świąteczna atmosfera nieco się zepsuła. Do tematu już nie wracaliśmy, ale chyba każdy z nas miał go w głowie. Kiedy było grubo po 23 i Tosia spała na kolanach Wojtka, zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Otworzę- powiedział Szymon i wstał. W środku czułam, że wiem kto stoi w drzwiach, ale usilnie starałam się wyprzeć tą myśl z głowy. Nie mogłam pozwolić aby ten człowiek po raz kolejny zniszczył życie mojej mamy. Nie tym razem.
-Witaj synu!- usłyszeliśmy i każdy zdrętwiał. Ten głos... Zacisnęłam ręce w pięści i przymknęłam oczy.
-Nie masz dzieci- odpowiedział pewnym i spokojnym tonem mój brat.
-Mylisz się- dlaczego ten typ tak idzie w zaparte? Niech da nam do cholery święty spokój.
-Niestety. Uwierz mi, że nic się nie zmieniło. Wynoś się z naszego domu!- Szymon chociaż nadal spokojny, podniósł głos.
-Do zobaczenia, synu- usłyszałam po czym drzwi trzasnęły. Policzyłam do dziesięciu, ale to nie pomogło. Szymona też nadal nie było. Wstałam i pobiegłam do korytarza. Stał oparty o ścianę, wpatrzony w jeden punkt a z jego oczu powoli płynęły łzy. Na ten widok sama się rozpłakałam i mocno przytuliłam brata. Staliśmy tak naprawdę długo. Usłyszałam tylko z drzwi do salonu słowa:
-Dajcie im trochę czasu- racja. Czas był nam w tym momencie najbardziej potrzebny.
Tej nocy okropnie spałam. Moje sny były przepełnione wspomnieniami z poprzedniej wizyty tego człowieka i strachem przed tym, co może się teraz wydarzyć. Z propozycji mamy, wszyscy spaliśmy w rodzinnym domu i dzisiaj po obiedzie mamy każdy wracać do siebie- Ada z Wojtkiem i Tosią, bo idą do jego rodziców na kolację, Damian z Alą, bo jej siostra przyjechała z mężem i robią rodzinne spotkanie, Damian z Martą jadą do jej brata, a ja z Bartkiem wracamy do Rzeszowa, bo ten ma jutro trening. Mam wrażenie, że każdy chce uciec jak najdalej. Koło piątej nie mogłam już spać. Cicho wstałam więc z łóżka i ubierając kapcie wyszłam na korytarz. Po prawej stronie było wyjście na balkon, na którym zobaczyłam Damiana. Podreptałam cicho w tamtą stronę i stanęłam obok brata który zaciągał się dymem papierosowym.
-Z tego co wiem, to od jakichś ośmiu lat nie palisz- powiedziałam cicho.
-Teoretycznie nie. Praktycznie zawsze byłem tym mniej rezolutnym, prawda? Więc w naprawdę stresowych sytuacjach pomagam sobie w ten sposób.
-Działa?
-Niekoniecznie. Ale warto próbować- uśmiechnął się lekko.
-Zobaczymy- powiedziałam i wyjęłam z jego dłoni papierosa po czym mocno się zaciągnęłam.
-Sis, podobno ty też nie palisz. Ba! Brzydzisz się tym i w zasadzie to chyba paliłaś tylko miesiąc- widziałam zaskoczenie na jego twarzy.
-Sama prawda- odpowiedziałam, oddałam mu papierosa i wzięłam sobie dwie gumy z paczki, która wystawała z kieszeni jego kurtki.
-Rozchorujesz się, chodźmy do środka- zaproponował. Kiwnęłam głową i po chwili oboje staliśmy już na korytarzu.- Idziemy spać?- zapytał.
-Ja już nie zasnę, nie wiem jak ty.
-Oj, ja tym bardziej nie.
-To co? Herbatka?
-Herbatka- ruszyliśmy do kuchni i już po pięciu minutach piliśmy herbatę.- Mam pewien pomysł na rozwiązanie tego problemu. Od dwóch dni nad tym myślę i wiem jak moglibyśmy pozbyć się z naszego życia tego człowieka. Na zawsze.
-Damian, ty chyba nie chcesz go... zabić?- zapytałam przerażona słysząc słowa brata.
-Co? Nie! Zwariowałaś?
-Więc co to za pomysł?
-A zgodzisz się?
-Damian- westchnęłam.
-Dobra, dobra. Pamiętasz tą Wiktorię z twojej klasy?- zapytał.
-No oczywiście, że tak! Wiki miałabym nie pamiętać?
-Właśnie. Jej mąż, a właściwie narzeczony mógłby załatwić, że Laskowika pozbędą prawa do pobytu w Polsce. Oczywiście za odpowiednią kwotę, ale to akurat nie problem. Gorzej będzie z przekonaniem ich.
-Nie wydaje mi się. Biorę to na siebie.
-Jesteś pewna?
-Zaufaj mi- uśmiechnęłam się. W mojej głowie układał się dość sprytny plan działania. Damian nie wiedział, że mam asa w rękawie, który może być dla nas bardzo korzystny. Szczególnie jeśli wszystko przypomnę Wiktorii...
************************
Zawaliłam. Tak, wiem, przepraszam. Nie będę się tłumaczyć, bo długość takiego wyjaśnienia byłaby dwa razy taka jak rozdział. Jest on trochę nieskładny, ale pisałam go przez kilka miesięcy, dopisując co weekend jedno, dwa zdania, w porywach do dwóch akapitów, które potem i tak kasowałam. Mam nadzieję, że całą historii z biologicznym ojcem Zuzi dość jasno udało mi się przedstawić (w mojej głowie cała ta sprawa brzmiała dużo lepiej). No to chyba tyle. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić do regularnego pisania (ale nic nie mogę obiecać, uroki technikum).
|Nigdy tego nie robiłam, do dzisiaj- proszę Was o komentarze, bo nie wiem czy jest sens dalej ciągnąć to opowiadanie, czy jednak dać sobie spokój i je usunąć.
Z góry dziękuję
Dream <3 :*